Azja Chiny Świat

Pekin. W krainie niebiańskiego spokoju

W życiu każdego człowieka, na pewnym etapie, pojawia się coś, co można nazwać sentymentalizmem. Wspomnienia powracają, kłębią się powoli w zakamarkach umysłu, zajmują swoje miejsce w naszej małej historii świata, którą piszemy sami dla siebie. I choć umykają szczegóły, niektóre obrazy pozostają ostre, niezapomniane, tak jakby ktoś włożył do naszych głów fotografie w wersji idealnej, bez najmniejszych pikseli. Ostatnie tygodnie, w zasadzie miesiące, które upłynęły od początku 2014 roku, obudziły w mojej głowie masę wspomnień, szczególnie tych z kraju, którego całym sercem pokochałem. Dlatego nie odejdę jeszcze od tematu Azji. Jeszcze przeczołgam Was przez kilka miejsc, które zapamiętałem szczególnie i które wspominam wyjątkowo często.

W tych historiach z przeszłości ciągle wraca jedno miasto. Pekin. Wraca, bo straszliwie za nim tęsknię! W ostatnim czasie o niczym innym nie myślę tak bardzo jak o powrocie do stolicy Chin. Minęło już kilka lat od mojej wizyty w tym miejscu nasiąkniętym historią piękną i brutalną, w tym pomniku imperium i mauzoleum historii współczesnej.

Są takie miasta w Chinach jak na przykład Szanghaj czy Hangzhou, do których miałem szczęście wracać nie raz, jednak stolica najludniejszego państwa świata dana mi była tylko raz. I o tym jednym wspaniałym, pierwszym razie, jeszcze nie pisałem. Nie pisałem, gdyż mieszkając w CHRL obrosłem w swoiste lenistwo, i choć wielokrotnie wytykałem sobie brak prowadzenia bloga już w tych czasach, wiem, że po prostu do niektórych rzeczy trzeba dorosnąć. I tak powoli dorastam do tego, by tam kiedyś wrócić. Zanim jednak to uczynię, opowiem Wam o tym jak było.

Plac Tiananmen i brama Tienanmen w Pekinie
Plac Tiananmen i brama Tienanmen w Pekinie

To był specyficzny rok. 2008 dla Chin, także dla mnie, był czasem wyjatkowym i ciekawym, niestety także brutalnym i tragicznym. Działo się w tym roku wiele. Najpierw nastała zima stulecia, która sparaliżowała południe kraju, które od stu lat nie widziało śniegu. Potem w Tybecie wybuchły krwawo stłumione protesty, co też przyczyniło się do tego, iż władze region ten zamknęły, skutecznie blokując przy tym moją możliwość pojechania na dach świata. W końcu przyszła ogromna tragedia. Trzęsienie ziemi w Syczuanie, największe od lat siedemdziesiątych, które pochłonęło życie dziesiątek tysięcy ludzi. A potem miała przyjść radość z Olimpiady w Pekinie i mój smutek spowodowany powrotem do Polski.

O tym wszystkim, o czym właśnie wspomniałem, nie wiedziałem na początku roku. Co dopiero się zaczął. Byłem kilka dni po cichym obchodzeniu naszego nowego roku i na kilka dni przed głośnym obchodzeniem roku ichniejszego. W ludowej republice mieszkałem już kilka miesięcy. Pracowałem jako nauczyciel, życie toczyło się swoim innym, powolnym tempem. To powolne tempo przyspieszyło odrobinę, gdy do Chin postanowiła wybrać się rodzina Kamili, która wraz ze mną mieszkała i pracowała w Lishui. My, jako Ci, którzy siedzieli już na miejscu, zostaliśmy organizatorami ich wakacji w CHRL, zaś na pierwsze spotkanie wybraliśmy Pekin, do którego mieli przylecieć z Moskwy.

W dniu, kiedy startowaliśmy z położonego w prowincji Zhejiang lotniska w Wenzhou, mieliśmy z Kamilą ogromne szczęście. Wszyscy już wiedzieli, że zimny i śnieżny front nadchodzącej zimy stulecia, niebawem uderzy w lotnisko. Nasz samolot był jednym z ostatnich, które wyleciały tego dnia z owego portu lotniczego, zanim mocny opad śniegu sparaliżował je na kilka dni. Udało się. Kilka godzin później lądowaliśmy w mroźnym Pekinie, gdzie o dziwo, przywitało nas błękitne niebo i brak śniegu. Front postanowił bowiem skupić się na południowych, zupełnie do tego nieprzygotowanych prowincjach.

na lotnisku w Wenzhou - lot Shenzhen Airlines do Pekinu
na lotnisku w Wenzhou – lot Shenzhen Airlines do Pekinu
na lotnisku w Pekinie
na lotnisku w Pekinie

Muszę przyznać, że z wielkim sentymentem wracam do tamtych „quasi-analogowych” czasów. Niby to tylko 6 lat, ale ze współczesnej perspektywy, ten czas sprawia wrażenie, jakby wydarzył się przed wiekami. Uśmiech na twarzy pojawia się za każdym razem, gdy przypominam sobie, że bilety na lot z Wenzhou (większe miasto obok Lishui) do Pekinu kupowaliśmy w biurze z biletami na wszelkie środki transportu. Biuro znajdowało się na jednej z głównych ulic Lishui. Trzeba było wyjść z kompleksu szkoły, złapać rikszę, popędzić do centrum, dogadać się z kobietą za komputerem i już, bilety mieliśmy w rękach. Hotele dla odmiany rezerwowaliśmy przez internet, ale bezpośrednio na stronach hotelowych Nikt z nas nie słyszał wtedy o Booking.com! Czasami zastanawia się, czy w ogóle wtedy już istniało? Bilety kolejowe na przejazd ze stolicy do Szanghaju kupowaliśmy z kolei przez agenta w Pekinie. Tak jak wspominałem, trafiliśmy akurat na czas, kiedy 250 milionów ludzi przemierza kraj, by zobaczyć się ze swoją rodziną podczas najważniejszych świąt w Państwie Środka – Chińskiego Nowego Roku. Aby logistycznie ogarnąć wszystko i nie zostać na lodzie w czasie, kiedy ludzie myślą tylko o rodzinie, z pomocą naszych przyjaciół Chińczyków, na podróżowanie w okolicach Szanghaju wynajęliśmy zaś mały autobus, który na sam czas nowego roku miał nas dowieźć do mojego miasta, by tam spokojnie spędzić czas, gdy miliard ludzi po prostu nie pracuje. Co za czasy –  myślę sobie za każdy razem, gdy to wspominam – totalny początek mojego podróżniczego szaleństwa.

Nigdy nie zapomnę pierwszego wrażenia, jakie zrobił na mnie Pekin. Najpierw długa droga z lotniska wybudowanego z myślą o nadchodzących igrzyskach, potem przebijanie się przez niezwykle szerokie arterie miasta, aż w końcu nasz hotelu, który znajdował się w okolicy hutongów, pozostałości dawnych zabudowań stolicy. Jedynie kilka kroków dzieliło nas od miejsca, gdzie rozgrywała się historia – Placu Niebiańskiego Spokoju – Tiananmen.

Gdy spojrzę na te dni z perspektywy czasu, mogę śmiało powiedzieć, że na odwiedziny Pekinu wybraliśmy najgorszą i najlepszą zarazem porę roku. Najgorszą, bo był to styczeń. Niezwykle zimny styczeń! Jak się miało później okazać zima 2008 roku otrzymała tytuł zimy stylecia. Jednocześnie pora ta była najlepszą na pobyt w mieście! Dlaczego? Bo dzień w dzień widzieliśmy nad nim błękitne niebo! Widok iście boski i jakże niespotykany w mieście dobijanym przez smog czy burze piaskowe. Ponadto, ze względu na zbliżający się chiński nowy rok, Pekin był z lekka opustoszały. Nie zadeptywały go tysiące krajowych turystów, niewielu było także tych zagranicznych. Było po prostu spokojnie. W ciepłe miesiące nie byłbym w stanie tak samo odczuć wielkości przeogromnych otwartych przestrzeni stolicy cesarstwa.

Wieczorem pierwszego dnia, oczekując na samolot ze znajomymi, który miał przylecieć dnia następnego, wybrałem się na spacer. Interesowało mnie tylko jedno – zobaczyć w końcu miejsce, gdzie rozgrywała się historia – Plac Tiananmen.

zachód słońca w Pekinie
zachód słońca w Pekinie
wieczorny spacer pod bramę Tiananmen
wieczorny spacer pod bramę Tiananmen
wieczorny spacer pod bramę Tiananmen
wieczorny spacer pod bramę Tiananmen

Poranek nowego dnia podarował mi widok przewspaniały. Oto promienie słoneczne budziły do życia miasto, które do życia budzi się wcześnie. Z okna hotelowego pokoju widziałem niskie, tradycyjne zabudowania Pekinu. To hutongi – domy, w których mieszkały całe rodziny, cały świat i cała historia zamknięta w niepozornej zabudowie. Hutongi w Pekinie powoli przechodzą do historii. Stają się reliktem, który pozostanie przy życiu tylko po to, by odwiedzającym to miasto, czy to zagranicznym, czy swoim, móc pokazać jak to było dawniej. Zabudowania te sukcesywnie niszczono w ostatnich latach, aby móc budować nowe. Oczywiście zrozumieć można argumenty władz – miejsca te nie posiadały ani kanalizacji, ani centralnego ogrzewania. Jednak czy postęp i pęd do nowoczesności może usprawiedliwiać wszystko? To, czego nie zniszczono za czasów Mao, niszczono w szaleństwie przygotowywań do zbliżającej się właśnie olimpiady w Pekinie. Gdy powstawała ludowa republika, czyli w 1949 roku, w Pekinie było 7000 tego typu zabudowań. Pod koniec lat 80 pozostała połowa, zaś dekadę temu było ich już tylko 2000.

Hutongi widziane z pokoju hotelowego

Gdy cała paczka z Polski dotarła na miejsce, mogliśmy rozpocząć zwiedzanie stolicy Chin. Ciągle towarzyszyła nam bardzo dobra, choć niezwykle zimna pogoda. Ruszyliśmy jedną z głównych ulic miasta przemianowaną na deptak – Wangfujing. Prowadziła ona wprost na największy publiczny plac na świecie – Tiananmen. Nie mogę opisać jakie to było uczucie. Gdy otwierała się przed moimi oczyma ta gigantyczna przestrzeń, nie wiedziałem co powiedzieć. Jedyne co wiedziałem, to fakt jaka masa historii właśnie otwierała się przede mną. Stojąc w centralnym punkcie placu miałem przed sobą: Bramę Tienanmen – miejsce, przez które wchodziło się do Zakazanego Miasto. Następnie patrząc w prawo widzimy Chińskie Muzeum Narodowe, zaś w lewo – Wielka Hala Ludowa. Za plecami mamy zaś 38-metrowy pomnik bohaterów ludowych oraz troszkę dalej mauzoleum z doczesnymi szczątkami przewodniczącego i twórcy CHRL – Mao Zedonga.

Gigantyczna przestrzeń tego placu w środku miasta tylko utwierdza w przekonaniu, że człowiek jest zaledwie małą cząstką wielkiej układanki zwanej społeczeństwem. Zapewne o byciu wartościowymi elementami społeczeństwa myśleli Ci, którzy 4 czerwca 1989 roku po raz kolejny gromadzili się na protestach studenckich, które wybuchały w Pekinie już od jakiegoś czasu. Ruch demokratyczny roku 89 to coś, czego władza ludowa przełknąć nie mogła. Dobrze wiedziała czym to się może skończyć. Tego samego dnia, 4 czerwca 1989 roku Polska świętowała wielkie zwycięstwo Solidarności, pierwsze częściowo wolne wybory do Sejmu. Kilka godzin wcześniej na Plac Niebiańskiego Spokoju wjechały czołgi Armii Ludowej, aby ostatecznie zakończyć marzenia młodych o demokracji, wolności i samostanowieniu.

Brama Niebiańskiego Spokoju widziana z Placu Tiananmen
z grupą znajomych z Polski przed słynnym portretem Mao
ogrom pustki – Tiananmen to największy publiczny plac na świecie.
gigantyczny portret Mao nad bramą do Zakazanego Miasta – stąd Przewodniczący spogląda na Plac Tiananmen
widok na Plac Tiananmen z Bramy Niebiańskiego Spokoju
musztra Armii Ludowej przy Tiananmen
musztra Armii Ludowej

Plac Tiananmen wielokrotnie przewijał się w moich rozmowach z Chińczykami. Mój przyjaciel Huang, dla przykładu, był tam w 1989. Na rozmowę o tym czasie odważył się dopiero po miesiącach wspólnej znajomości. A i tak nie powiedział mi o tym czasie nic, co można by uznać za kontrowersyjne. Jedyne, co wspominał to fakt, iż było tam ich wielu, że atmosfera była niczym z festynu, że podawano kiełbaski, że dystrybucja jedzenia była zorganizowana perfekcyjnie. Ani słowa o czołgach rozjeżdżających jego współbraci. Tiananmen nadal jest tematem tabu, historią, którą dla świętego spokoju unika się jak ognia!

Zupełnie niesamowitą chwilą był moment, kiedy lokalna gazeta w Lishui zorganizowała mi spotkanie z kimś wyjątkowym. Miałem przyjemność poznać człowieka, który był żołnierzem służącym bezpośrednio pod rozkazami Mao Zedonga w czasach Długiego Marszu i w chwilach, kiedy komuniści uciekali przed Kuomintangiem w odległe prowincje Chin i nikt jeszcze nie przypuszczał, iż pewnego dnia staną u sterów najludniejszego państwa świata. Człowiek ten także opowiadał o Tienanmen. Z największym wzruszeniem mówił o 1 października 1949 roku. W dniu tym ogromna masa ludzka zapełniła każdy cal Placu. Czekali z niecierpliwością na to, aż na Bramie Niebiańskiego Spokoju pojawi się Przewodniczący. Gdy się w końcu zjawił, tłum oszalał. Oto przed masami Chińczyków stał ich wybawiciel, który ogłosił, że „Chiny powstały z kolan” i proklamował utworzenie Chińskiej Republiki Ludowej.

Kilkanaście lat później, w połowie lat 60. Mao Zedong ponownie porywał tłumy. Aby umocnić swoją pozycję, wszczął jedno z największych szaleństw współczesnej historii. Nawoływał młodych do przeprowadzenia Wielkiej Proletariackiej Rewolucji Kulturalnej, która z kulturą miała tyle mniej więcej wspólnego co cukierki Malaga z hiszpańską Malagą. Ten szalony ruch miał zniszczyć wszystko, co stare, by zrobić miejsce nowemu komunistycznemu porządkowi. Otumanieni młodzi ludzie wymachiwali czerwonymi książeczkami, cytowali Przewodniczącego, a przy okazji burzyli cały, mający tysiące lat historii, porządek społeczny Chin. Denuncjowano własnych rodziców, profesorów, niszczono inteligencję, zabytki, dzieła kultury. Robiono to, co w krótkim czasie próbował osiągnąć w Kambodży Pol Pot. Szaleństwo to trwało dekadę i definitywnie skończyło się dopiero wraz z śmiercią Mao Zedonga w 1976 roku. O tym czasie opowiadał mi Chen, który jako prawdziwy chiński komunista, do dziś nie nabrał dystansu do tych czasów. Wtedy, w czasach Rewolucji Kulturalnej, był studentem, który rzucił wszystko, by nieść w świat słowa Mao. Nie skończyło się to dla niego dobrze. Podobnie jak setki tysięcy innych, gdy zerwał się z łańcucha i nie dało się nim sterować, gdy szaleństwo przyjęło wymiary nie do opanowania, Mao postanowił zesłać wszystkich hunwejbinów (członków czerwonej gwardii) na wieś, by tam uczyli się od rolników. W rzeczywistości ta „nauka” była obozem z dala od miast, odosobnieniem, które miało uspokoić sytuację w kraju. Chen wspominał dzień, kiedy wyjeżdżali z Pekinu, kiedy po raz ostatni spoglądał na Plac Tiananmen, by wkrótce wylądować na odległej wsi. 

Tego dnia spoglądałem wokół siebie i widziałem oczyma wyobraźni historię przez duże 'H’, czułem ją wszystkimi częściami mojego ciała. Była wokół i nie mogło się o niej zapomnieć.

spotkanie z uczestnikiem rewolucji, Lishui 2008 rok
spotkanie z uczestnikiem rewolucji, Lishui 2008 rok

Rocznik 1985. Hybryda czasów analogowych i cyfrowych, człowiek, który pamięta jak było przed internetem a w internecie czuje się jak ryba w wodzie. Urodzony w Krakowie, w nim wykształcony i z nim zawodowo związany. Po krótkim okresie życia w Chinach, na dobre zajął się normalnym życiem i intensywnym podróżowaniem. Zawodowo specjalista branży podróżniczej, hotelarskiej i rezerwacyjnej.

7 komentarzy dotyczących “Pekin. W krainie niebiańskiego spokoju

  1. Pingback: Luzhi. Wodne miasteczko, które przenosi człowieka do dawnych Chin – wojażer

  2. Pingback: Chiny | Lishui – powrót sentymentalny | na etacie przez świat

  3. Pingback: sztuka podpisywania się | na etacie przez świat

  4. Pingback: Pałac Leni zimą – Pekin (część 3) | na etacie przez świat

  5. Pingback: Zakazane Miasto – pamiątka po cesarstwie. Pekin (część 2) | na etacie przez świat

  6. Ten czas w życiu Pekinu, o którym piszesz, a Chińczycy wolą nie mówić zawsze mi się kojarzy z kawałkiem Die Toten Hosen – Pushed again. Byłam na ich, bodajże jednym koncercie w Polsce, kiedy zagrali za piwo i ręczniki. Po zobaczeniu teledysku, tego utworu, do Pekinu się nie wybieram, póki nie będzie tam normalnej wolności, nietylko słowa. Opowiadanie fajne, pewnie bywa tam fajnie w styczniu jak coś widać. Pozdrawiam.
    http://youtu.be/S3nYo0U-YcQ

    • Wiesz, to jest temat cholernie trudny, nie na lekkie opowieści na blogu. Kwestia wolności i demokracji w Chinach to temat złożony. Ale nie warto Chin bojkotować, bo ten kraj się zmienia, a Ci ludzie… mają iphony! To nie Korea Północna mimo wszystko.

      Jak tam mieszkałem, miałem tendencję to przedstawiania Chińczykom naszej europejskiej wizji wszystkiego. Bardzo szybko jeden z moich przyjaciół sprowadził mnie na ziemię: „Mówisz jak to jest u Was. A powiedz mi, co u Was było 4000 lat temu? Hmmm? Żubry? A popatrz na tą studnię – wskazał na kamienną budowlę – stoi tu od prawie 4 tysięcy lat”. Chiny to świat sam w sobie i naprawdę nie stać nas, Zachodu, na uczenie ich co jest dla nich lepsze. Sami muszą o tym zdecydować.

Leave a Reply

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.

Discover more from Wojażer

Subscribe now to keep reading and get access to the full archive.

Continue reading