Azja Tajlandia Świat

Seks, oszustwa i turystyczne pułapki, czyli Bangkok inaczej

Wszystkie sztuczki z Bangkoku, które można wykorzystać przeciw turystom

Z tym wpisem część grupy podróżującej ze mną po Azji Południowo-Wschodniej się nie zgodzi. Za niektóre część tej historii oberwie mi się zapewne od różnych strażników moralności, ale pominięcie tego, o czym Wam chcę dziś opowiedzieć, to tworzenie ugrzecznionej rzeczywistości. Opowiadanie o podróżach, które Wam serwuję, to nie tylko piękne obrazki i wychwalanie tego, co się widziało, ale także możliwość przedstawienia wszystkiego w sposób inny, bezpośredni, bardzo subiektywny.

Opowiem Wam dziś o naturze podróżowania w grupie, o tym, że nie zawsze trzeba się zgadzać, o tym, że ludzie są różni i nie ma w tym nic złego. Opowiem Wam o pułapkach, które czekają na podróżujących i o zawodach, które czasami ich spotykają. I opowiem Wam w końcu o seksie, który jest częścią naszego życia i który w moim mniemaniu jest najzwyklejszą częścią naszych historii, do których nie trzeba dorabiać niepotrzebnych ideologii.

Na wstępie przypomnę… do Singapuru, Malezji, Kambodży i Tajlandii wybraliśmy się w szóstkę. Pomimo tego, iż preferuję podróżowanie minimalistyczne (sam lub z żoną), od czasu do czasu, warto wybrać się gdzieś ze znajomymi. Takimi znajomymi, których zna się dobrze. To opcja idealna. Nasze trzy pary łączyła jedna idea – wszyscy chcieliśmy zobaczyć ten rejon świata i postanowiliśmy, że zrobimy to razem. Gdy realizuje się wyjazdy grupowe, jest kilka rzeczy, które muszą być od początku klarowne. Grupa musi mieć lidera. Tym liderem byłem ja, co wynikało po prostu z największego doświadczenia. Ponieważ lider miał na głowie inne zajęcia, w tym wyjazdy, nastąpiło delegowanie zadań. Poprosiłem o pomoc Anię, której zadaniem było zajęcie się częścią planistyki. Taki dwuosobowy team liderów stworzył zarys a potem szczegółowe ramy wyjazdu. Potrzebowaliśmy tego ze względu na ograniczoną ilość czasu. Zadaniem grupy było akceptowanie podejmowanych przez nas decyzji, co też działo się na bieżąco, gdy odhaczaliśmy poszczególne punkty planu.

Wyjazd trwał, odwiedzaliśmy ciekawe i piękne miejsca w Singapurze, Malezji i Kambodży. I tak przyszła Tajlandia. W Tajlandii nastąpiło zaś coś, co jest najnormalniejsze w świecie – grupa musiała od siebie odpocząć, zapuścić się w różne miejsca, trochę posiedzieć samemu, trochę porobić coś innego. W takich procesach nie ma absolutnie nic złego, wręcz przeciwnie. W miejscach takich jak Bangkok, ogromnych miastach turystycznych, gdzie możliwości jest po prostu bardzo dużo, ludzie mają różne oczekiwania co do spędzanego czasu. Nie było tego widać w Kambodży, bo przecież wszyscy chcieli zobaczyć Angkor Wat. Nie było tego widać też w malezyjskiej puszczy, bo nic innego wokół nie było. Ale w Bangkoku się działo, działo się naprawdę wiele, więc przyszedł moment, żeby każdy skupił się na tym, co chce zobaczyć lub zrobić.

Pierwszą sytuacją, która pokazała, że grupa ma inne oczekiwania, była jednodniowa wycieczka poza Bangkok. Po pierwszych chwilach w stolicy Tajlandii wiedziałem jedno – nie chce mi się ruszać poza to miasto. Magdalena podzielała moje zdanie. Po prostu miasto wciągnęło nas tak bardzo, że nie widzieliśmy potrzeby opuszczania go. Jednak w ramowym, uzgodnionym przez wszystkich planie, było jasne uzgodnione i napisane, że jedziemy jednego dnia poza miasto, aby zobaczyć coś innego. Jednego dnia podniosłem kwestię następującą – może zostaniemy w mieście? Nie spotkało się to jednak z dobrym przyjęciem wszystkich, zaś rolą lidera w czasie podróży nie jest sprawianie, żeby ktoś był nieszczęśliwy. Przekalkulowałem wszystkie za i przeciw i powiedziałem – ok, ja i Magda też jedziemy! Czułem, że nie mam prawa narzucać swojego zdania innym. To, że ja już coś widziałem, nie znaczy, że mogę odmawiać tego samego innym, którzy jeszcze tu nie byli, albo nie widzieli pewnych uroków Azji. Postanowiliśmy, że jedziemy.

W pewnym wieku, choć przecież wszyscy jesteśmy jeszcze bardzo młodzi, przychodzi taki moment, że nie cieszy Cię spanie byle gdzie, jeżdżenie byle jak i tyranie siebie od rana do wieczora. Człowiek nabiera dystansu do wszystkiego wokół i wyrabia sobie swoją drogę, swój styl. Na dłuższych wyjazdach jak ten, kilka wczesnych, bardzo wczesnych pobudek może się zdarzyć, ale dla mnie na tym wyjeździe tych naprawdę wczesnych pobudek było już po prostu za dużo. Wstałem, popatrzyłem na bilety, które kupiliśmy dzień wcześniej w biurze turystycznym obok hotelu, i pomyślałem, że cholera poszedłbym do łóżka, wyspałbym się, potem trochę bym popływał przed śniadaniem i w końcu wybyłbym na miasto. Ale nie, powiedziałem, że jadę, więc jadę. Szybkie śniadanie i 0 7 rano wsiadaliśmy do busa, który nas i kilka innych osób różnej narodowości, zabierał na wycieczkę do Targu na wodzie, świątyni Tygrysów oraz mostu na rzece Kwai. 

Nie lubię zorganizowanych wycieczek – mówiłem to wielokrotnie. Czasami można wynająć kierowcę z autem, można porozmawiać, zadać pytanie o życie, ale wycieczka z przewodnikiem to cukierkowy świat lekko podany na tacy. Ale momentami nie ma wyboru – tak jest taniej, tak jest łatwiej, tak było tego dnia. Na Floating Market, czyli ten targ na wodzie, trochę się jechało. Około 80 kilometrów od Bangkoku to spory dystans, szczególnie, gdy trzeba przebić się przez tak wielką metropolię. Jechałem jednak i powtarzałem sobie, że będzie dobrze. Wyobrażałem sobie taką Azję jak na obrazkach z Wietnamu – że będą lokalsi sobie pływać na łódkach, że podawać sobie będą warzywa, że w ogóle feeria barw świeżych owoców i warzyw mnie zabije. I trochę się przeliczyłem. Gdy przyjechaliśmy na miejsce, znów widziałem tłumy, choć jeszcze spokojne. Widziałem organizację ruchu turystycznego, coś bez duszy, coś zupełnie udawanego. Pocztówkę dla turystów. Najwidoczniej pocztówki zaczynają mnie coraz bardziej drażnić. Przydzielono nam łódkę motorową, która kanałem dowiozła nas do centrum tej specyficznej wioski. Gdy dojechaliśmy na miejsce, poczułem jak ciśnienie skacze mi do góry. Proszę, tutaj macie godzinę, pochodźcie sobie, zróbcie sobie zakupy, możecie sobie wynająć łódkę z wioślarzem, popływać po targu. – powiedziała przewodniczka. I cóż można sobie kupić na tym targu? Otóż można kupić cały chiński szajs za 2-3 razy drożej niż w Bangkoku, rzeczy bez wyrazu i bez duszy, bez historii, żadne tam antyki, świeże warzywa i owoce. No może kilka ładnych rzeczy się znalazło, ale większość to szajs, szajs i jeszcze raz szajs. A wioska ta, moi drodzy, to park dla turystów, zbudowany dla turystów, nic ponad to, żadnej azjatyckiej baśni tam nie znajdziecie. W nim nie ma życia. W domach nie rodzą się dzieci i nie umierają starcy. Domy otwierają się wraz z pierwszymi hordami takich jak my, i zamykają na kłódkę, gdy wyjadą ostatni.

Aby obrazowo opowiedzieć Wam o co chodzi, użyję 2 zdjęć. Jedno moje i jedno Magdaleny. Przedstawiają one kobietę w tej scenerii miasteczka na wodzie. Gdybym opowiedział Wam, jak cudownie było na Floating Market, użyłbym moich zdjęć, wykonanych tak, by wyglądały tajemniczo. Aby zobrazować jak było naprawdę użyję zdjęcia Magdy, które pokazuje jak naprawdę wyglądały te same kobiety, gdy Was zobaczą – sztuczny uśmiech i jeden cel, wcisnąć swój szajs jak największej ilości farangów (farang – stosowane w Tajlandii określenie obcokrajowców)

tajemnicza mieszkanka pływającego targu
tajemnicza mieszkanka pływającego targu
i jej prawdziwa twarz
i jej prawdziwa twarz

W pewnym momencie popatrzyliśmy się na siebie z Magdą i pomyśleliśmy o tym samym – tak, wracamy do Bangkoku!  Stanęliśmy przed naszą grupą i mówimy – Guys, słuchajcie, postanowiliśmy, że wracamy. Nie podoba się nam i czujemy, że tak będzie dalej. Wolimy ten dzień spędzić w mieście. Nic Wam nie narzucamy, kto chce, ten jedzie, my wracamy. Jak to się mówi – not a big deal – my się dobrze nie bawimy, to nasze subiektywne odczucie, zmykamy. Bo w życiu sprawy trzeba stawiać jasno a w podróży nie ma nic złego w zmienianiu planów. Nic na siłę! 

Zanim opuściliśmy Floating Market zrobiliśmy trochę zdjęć. Jeśli się bardzo chcę, kilka dobrych ujęć z pominięciem tłumów zawsze Wam wyjdzie. Oceńcie sami.

Wróciliśmy do Bangkoku, odwieziono nas z inną grupą. Dzień był piękny, słoneczny, jak zawsze. Poranne wstawanie nas zmasakrowało. Zjedliśmy więc obiad, wypiliśmy drinka, poszliśmy popływać na basen, trochę się opalaliśmy, po czym znów poszliśmy na miasto. Chodziliśmy po ciekawych ulicach, odkrywaliśmy nowe zakamarki, robiliśmy małe zakupy. I czekaliśmy na resztę grupy. Wspominam tą historię, ponieważ jedna rzecz, na którą trzeba uważać, to zorganizowane wycieczki w Tajlandii, zresztą w innych krajach też. Pamiętaj, że to masówka. I jeśli masówka sprawia, że czujesz się niekomfortowo, nie jedź! Jak Cię stać, wynajmij taksówkarza, kierowcę, albo auto. Albo skuter. Albo zrób coś innego. Takich sytuacji jest wiele – wycieczka kosztuje niewiele, wszystko wydaje się fascynujące, a potem myślisz sobie, że zmarnowany dzień masz za sobą. Bywa, shit happens, jak to się mówi.

                                                                                     ***

Kolejną rzeczą, która nie znalazła akceptacji u wszystkich w grupie, było coś, co brzmi zupełnie niewinnie – ping pong show. Różnice w podejściu, miały podłoże światopoglądowe. Czym więc jest ten tajemniczo brzmiący ping pong show? Wszystko zaczęło się od spotkań ze znajomymi, którzy w Bangkoku już byli. Nawet Pani Ewa, osoba jednak dużo od nas starsza, mówiła – jak będziecie w Bangkoku, nie możecie tego przegapić! To tak jakbyście nie byli w Bangkoku. Kontrowersje wokół tego punktu naszego programu wynikały z tego, iż ping pong show to seks, nagość i rzeczy, których normalnie w swoim kraju nie zobaczysz. Nie w takim wymiarze. Część grupy wyłamała się i stwierdziła, że oni nie jadą, że nie odpowiada to ich poglądom. Reszta grupy to uszanowała i tak jak zakładała, pojechała zobaczyć to, z czego Bangkok także słynie.

Każdy odwiedzający to miasto spotka się kiedyś z tą nazwą. Podejdzie do Was kierowca rikszy i pyknie Wam do uszu, po czym spyta – ping pong show? Jeśli nie będzie to rikszarz, podejdzie do Was taksówkarz, pyknie Wam do ucha, po czym zapyta – ping pong show? Tak czy inaczej, nawet jeśli nigdy o tym nie słyszałeś, poznasz to i zaczniesz się zastanawiać – co to jest!? A gdy już będziesz chciał się dowiedzieć, pamiętaj o kilku radach:

  • nigdy nie zgadzaj się na to, by ktoś, kto Cię namawia na ping pong show, odniósł sukces. Zawiezie Cię nie wiadomo gdzie i upewni się, żebyś stracił każdy grosz, który masz przy sobie. Nie ma czegoś takiego jak ping pong show za darmo, albo drinki za 100 bahtów podczas ping pong show.
  • olewaj ich i idź dalej.
  • znajdź sprawdzone miejsce, gdzie płaci się określoną cenę za wejście.
  • zawsze 100 razy sprawdź cennik zanim coś zamówisz
  • za drinki płać od razu
  • nigdy, ale to przenigdy, nie próbuj robić zdjęć podczas tego show

Najważniejsze pytanie, jakie zadawaliśmy sobie w gronie tych, którzy chcieli pojechać, było to jak to zrobić. Okazało się, że najlepszym sposobem było wyjście na ulicę i złapanie taksówki do dzielnicy Patpong oddalonej o kilka kilometrów od naszej ulicy. Taksówkarz myślał, że wiezie nas na Patpong Night Market, ale gdy dojechaliśmy na miejsce, wzięliśmy go przez zaskoczenie i z nieskrywanym uśmiechem na twarzy mówimy, że chcielibyśmy na ping pong show. Popatrzył na nas – dwie pary – uśmiechnął się i ruszył dalej. Taksówkarz wiedział, co robi. Przywiózł nas do miejsca, które początkowo sprawiało wrażenie dokładnie takiego ciemnego i niebezpiecznego, jakie widzicie w filmach o mafii w Bangkoku. Drzwi otworzył jakiś chiński podejrzany typ, nie było ciekawie. Ale dosłownie po 10 sekundach ujrzeliśmy grupę ludzi, w tym kobiet, wychodzących z budynki z uśmiechem na twarzy. Odetchnęliśmy z ulgą. Taksówkarz zabrał nas po prostu do miejsca „dostosowanego do turystów”, takiego, gdzie nic im się nie stanie. Układ jest prosty – płacisz 500 bahtów (50 zł) za wejście, w tym masz jednego drinka. Jest to naprawdę mało w porównaniu do tego, jaką fortunę możesz stracić, jeśli posłuchasz któregoś z naciągaczy na ulicach.

Na ping pong show była ze mną moja żona. O czymś to świadczy? Tak, kiedyś te przybytki seksu w Bangkoku były siedliskiem zbirów i terytorium mafii. Być może nadal są, ale seks został w nich ugrzeczniony. Stworzono seksualny park rozrywki dla ludzi Zachodu. Na występy przychodzą małżeństwa, pary, samotni panowie, wszyscy dosłownie, no może z wyjątkiem dzieci. Bo seks w Tajlandii to nic szczególnego, coś, co po prostu ludzie robią i nie przypisują do tego wielkiej ideologii.

Nie będę Wam opowiadać tego, co widziałem podczas ping pong show, bo uważam, że każdy powinien to zobaczyć sam. Pod warunkiem oczywiście, że ma na to ochotę. Mogę powiedzieć tylko tyle – widziałem rzeczy, o których nie miałem pojęcia, że kobieta może zrobić używając najintymniejszych części swojego ciała. I podsumowując – to nie jest miejsce ogólnego podniecenia, choć można by sądzić po minach niektórych, że jest inaczej. Przychodzisz, na początku przeżywasz szok, potem zadziwienie, że coś takiego można robić, a na końcu znudzenie, że już Ci się nie chce tego oglądać. Wychodzisz, zaliczyłeś kolejny punkt na trasie swojego turystycznego włóczęgostwa. Ot tyle, amen!

                                                                                    ***

Podczas podróżowania po Tajlandii, czy też pobytu w Bangkoku, należy zdawać sobie sprawę z kilku powszechnie występujących 'scams’, czyli prób oszukiwania turystów. Wymienię kilka z nich, z których każdy chyba miał jakąś styczność, i o których warto wiedzieć wybierając się w tamten rejon świata.

  1. TUK TUKI – masa kierowców tuk tuków będzie Was próbować naciągnąć non stop. Po pierwsze, będą Wam wciskać kwoty z kosmosu. Trzeba zbijać i to mocno. Najlepiej zapytajcie lokalsa ile powinien kosztować kurs w Waszej okolicy. Czasami mieliśmy tak, że nasza 6-osobowa grupa łapała tuk tuki, pierwsi płacili ustaloną, niską cenę, a potem pozostała trójka miała problem, żeby przez 20 minut złapać tuk tuka, który weźmie nas za tyle samo, a nie 3 razy więcej. Bywało też tak, że po 10 tuk tukach człowiek miał już dosyć i brał za wyższą cenę tłumacząc sobie, że to przecież i tak tanio jak na nasze zarobki. Bo i owszem, jest to tanie. Oprócz sytuacji, gdy trudno Wam znaleźć tuk tuka w dobrej cenie, spotkacie się także z sytuacją, że tuk tuk będzie nienormalnie tani – np. 10 bahtów. Nie wsiadajcie. Kierowca takiego tuk tuka będzie Was woził od sklepu do sklepu, od krawca do krawca, od wujka do kuzyna. Może być nudno, ale może też być niebezpiecznie. To samo dotyczy wycieczek tuk tukiem, gdzie oferuje się Wam zwiedzanie najważniejszych punktów miasta. Odpuście sobie, bo wszystko okaże się zamknięte, za to otwarte będą sklepy wujka, kuzyna, ciotki, brata i tak dalej. Czasami, gdy pytaliśmy o cenę kursu, niektórzy kierowcy pytali się wprost „ile sklepów!?”, a my odpowiadając zdenerwowani, że „żadnego do cholery sklepu tylko z punktu A do B”, doprowadzaliśmy ich tylko do nerwu. Bywało też i tak, że cena była już uzgodniona, że już mieliśmy ruszać, a tu znowu do cholery mowa o sklepach. Po prostu wysiadaliśmy.Tuk tuków nie bierzcie pod swoim hotelem – zawsze zapłacicie za dużo! Łapcie te jadące po drodze, te stojące i czekające na Was sobie odpuśćcie.
  2. TAXI – po pierwsze, jeśli myślicie, że tuk tuk to zabawa tańsza od taksówki, mylicie się. Po którymś dniu w Bangkoku okazało się, że taksówka potrafi być tańsza od tuk tuka. Ponoć taksówki maja taksometry i ponoć powinno się tylko bazować na tym, ale weź nakaż kierowcy, aby go włączył, to możesz mieć pewność, że postara się, aby wyjść na swoim. Zamiast tego, umawialiśmy się na cenę. Cena, która odpowiadała nam, i cena, która odpowiadała jemu, sprawiała, że wszyscy byli szczęśliwi. Pamiętajcie o tym, że taxi ma tą przewagę nad tuk tukiem, iż posiada klimatyzację. Jednocześnie tuk tuk jest trochę bardziej mobilny podczas przeciskania się przez korki. Do powszechnych oszustw stosowanych przez kierowców taksówek należy, podobnie jak w przypadku tuk tuków, wożenie ludzi po sklepach i innych niewartych odwiedzenia przybytkach, oraz naciąganie świeżo przybyłych na kurs z lotniska za 1000 bahtów, podczas gdy cena z lotniska to 450 bahtów.
  3. TAJSKIE BAHTY – pomimo faktu, że fajnie się te pieniądze używa, gdyż przelicznik jest prostu 1 zł = mniej więcej 10 bahtów, pieniądze te potrafią spłatać figle. Po pierwsze, i najważniejsze, uważajcie! 500 bahtów jest bardzo podobne do 100 bahtów, kolorystycznie! Dlatego uważnie patrzcie na to, co dajecie i jaką resztę wydajecie. Pal licho jak dacie za mało, bo się upomną, ale jak dacie za dużo, no cóż… mieliśmy taka sytuację, gdy jedna osoba z grupy zapłaciła za taxi o 400 bahtów za dużo, ponieważ pomyliła banknoty. Kierowca taksówki oczywiście nic nie powiedział.
  4. GRAND PALACE IS CLOSED – mega popularna próba oszustwa, którą także próbowano na nas. Nie będę się tutaj rozgadywał – będą się starać Was zabrać do… oczywiście, że do sklepu! Otóż Pałac Królewski praktycznie zawsze jest otwarty! Olejcie ich!
  5. PING PONG SHOW  – generalnie zasada jest taka. Jak ktoś Ci to oferuje, idź dalej. Nigdy nie skończy się to dobrze. Pójdziesz do miejsca, gdzie nie znasz cen, wypijesz jednego drinka, a potem dostaniesz rachunek na 200 zł. Wielki goryl popatrzy się na Ciebie wymownie i i tak zapłacisz. Zrób jak my – zorientuj się w temacie, poszukaj bezpiecznego, turystycznego miejsca, zapłać cenę z góry, zobacz, wyjdź.

                                                                                                ***

Wszystkim, którzy wybierają się do Tajlandii, szczególnie na dłużej, polecam książkę Tajski Epizod z dreszczykiem, w której autor, Polak, opisuje swoje życie w Tajlandii, to jak zdarzało mu się stać ofiarą oszustw, ale także jak cudowny był to dla niego czas, szczególnie w kontekście seksu… ale to pozostawiam już zainteresowanym.

A na koniec kilka zdjęć z wcześniej wspominanego Floating Market, czyli targu na wodzie.

23 komentarze dotyczące “Seks, oszustwa i turystyczne pułapki, czyli Bangkok inaczej

  1. Mam pytanie! Jak to jest z tymi salonami masażu. Z tego co odnoszę wrażenie to większość w internecie pisze, że są nacechowane zazwyczaj usługami seksualnymi natomiast nie chce mi się w to wierzyć. Zakładam, że wynika to z tego, że wszyscy chcą uzyskać dodatkowe kliknięcia w google. Jak to jest. W załączniku jest artykuł z innej strony i nic na ten temat nie napisali.

  2. To ze taxi tańsze od Tuk Tuka to prawda i wystarczy kierowcy powiedzieć ze albo włącza, albo idziesz dalej, a cena wtedy miło zaskoczy, wychodzi mniej niż złotówka za kilometr

  3. Wielki Pałac jest zamknięty / Miejsce to jest zamknięte – Jest to powszechne oszustwo w Tajlandii, ponieważ tak łatwo się z niego wycofać. Może zostać popełnione przez każdego – losowo obcych ludzi wokół Wielkiego Pałacu/terenów turystycznych, kierowców i taksówkarzy.

    Jednym z wariantów jest to, że taksówkarze powiedzą ci, że Wielki Pałac jest dzisiaj zamknięty na specjalną lub buddyjską ceremonię. Potem polecą alternatywną lokalizację i twierdzą, że jest ona otwarte tylko raz w roku i akurat zdarza się, że jest to dzisiaj!

  4. Bardzo ciekawa historia, trochę nawet przerażająca, ale wiadomo same życie.

  5. Pingback: Duże Podróże - 5 pułapek turystycznych na Teneryfie... i ich fajne alternatywy! - Twój ulubiony Blog Podróżniczy

  6. Mateusz Banasiuk

    Bardzo Ciekawy tekst. Właśnie jestem pierwszy dzień w Bangkoku, dzieki za ostrzeżenie 😉 Pozdrawiam

  7. Musze przyznac, że na wiekszosc z tych pulapek dalismy sie nabrac, ale zwykle w trakcie zorientowalismy sie, że cos tu nie gra i jakos wychodzilismy z opresji podenerwowani ale nie spłukani do ostatniego grosza. Teraz wspominamy to ze smiechem, choc wtedy nie bylo nam do smiechu, np. na ping-pong show poszlismy z ulicy. Piwerszym razem otrzymaslismy karte drinkow, ceny od 150zl w gore, wiec poprostu ucieklismy. Drugim razem bylo gorzej. Facet obiecal ze zaplacimy za piwo 100 bathow i bedzie ok, ale juz w trakcie show zauwazylam, ze przy wyjsciu „cos sie dzieje”, goscie wychodzący maja nietęgie miny. Mowie do meza : jak co to krzycz „turist policy”. I okazalo sie, że dostajemy przy wyjsciu rachunek na okolo 800 zl (za ok. 3 pokazy). Myslalam ze padne tymbardziej ze wracalismy z podrozy i nie mielismy nawet polowy kwoty. Maz zaczal krzyczec „turist policy” i darl sie jak zacieta plyta, az dostal od burdelmamy plaskacza. Potem dostal jeszcze w brzuch , a wszystko tak, ze nikt nie widzial, nawet ja! W miedzyczasie ja wytargowalam sie na 50zl za show, ale moj luby nadal tak sie wydzieral i udawal ze dzwoni na policję, wiec w koncu ochrona (pewnie w obawie ze sploszymy innych turystow) nas wyrzucila za drzwi zasadzając nam soczystego kopniaka w 4 litery na pozegnanie. Nie bylo to mile ni troche nerwow kosztowalo , ale suma sumarum mielismy za free.
    P.S Czytajac twoj tekst wrocily te wspomnienia i znowu sie usmialismy z mezem 🙂

  8. Mark Wachsberger

    Troszke sie usmiechnalem, gdy czytalem ten rozdzial o oszustwach…przezylem to wielokrotnie 🙂 Z taksowkami jest ten ambaras, ze jesli bedziesz jechal w czasie szczytu, czy po dzielnicach zupelnie zakorkowanych, to kierowca jezdzac wedlug taksometru nigdy nie zarobi na odstepne dla wlasciciela taxi. Kiedykolwiek jechalem poza szczytem nigdy nawet nie musialem prosic o wlaczenie taksometru.
    Damnoen Saduak w okresie od pazdziernika do marca przezywa oblezenie…ale oblezenie tylko od godziny ok 8 rano, do 12:30-13:00 Pozniej wszystko cichnie, ale zamyka sie rowniez i sam targ. Wtedy naprawde warto pojezdzic po okolicach. Posrod labiryntu kanalow rozrzucone sa rownie niezliczone uprawy palm kokosowych, olejowych i sam nie wiem jakich jeszcze.Drogi maja piekny asfalt i sa po poludniu zupelnie puste – idealne, zeby pojezdzic motorem. Jesli ktos chce zobaczyc targ nieprzeznaczony dla turystow, to w poblizu Damnoen jest wiele takich, ale nie dzialaja kazdego dnia, wiec trzeba sie wczesniej dowiedziec. Warto w tej okolicy zostac na noc, chociaz wybor hoteli jest niewielki. Obok dosyc drogiego Damnoen Resort sa tylko 2 raczej obskorne hotele, do ktorych trudno trafic, Jednak wielu miejscowych ma pokoje do wynajecia z reguly bardzo tanio, a w co najmniej dobrym standardzie. Wystarczy tylko zapytac w sklepie – polecam sklep 108 (taki supersam, do ktorego wchodzimy sciagajac uprzednio obuwie). Sklep znajdziecie jadac za market do placu ze swiatynia. Tu trzeba skrecic w lewo i od razu w prawo i po 500m jestescie na miejscu.
    Ayuthaya to moim zdaniem nie alternatywa dla targu, tylko dodatkowe zwiedzanie. Warto w jedna strone poplynac rzeka, a w druga pociagiem ( lub tez w odwrotnej kolejnosci).
    Fajny ten Twoj blog Marcin!

  9. dobry wieczór prosto z Bangkoku :))
    …a pamietasz moze nazwa tego lokalu z p-p show ?

    • Dzień dobry z Krakowa! 🙂 niestety kompletnie nie pamiętam – to takie miejsce, które polecił nam taksówkarz, szczerze, nie za bardzo wiedzieliśmy dokąd jedziemy 😉

  10. Po wprowadzeniu w połowie 2014 r. stanu wyjątkowego, wojskowi trochę uporządkowali bałagan z taksówkami. W listopadzie 2014 r. jak byliśmy w Bangkoku, to opłacało się brać tylko taxi meter i nie było problemu z włączeniem taksometru, jak również nie naciągali na dłuższą trasę. Próby dogadania wcześniej ceny, nie zbliżały się nawet do poziomu (niskiego), który później płaciliśmy za kilometry wynikające z taksometru.
    No i widzisz, chyba jesteśmy uzależnieni od Twojego bloga, bo to już 3 komentarz w tak krótkim czasie 🙂
    Pozdrowienia
    Dwugłowy Smok

  11. Pingback: 2014. Rok niesamowitości | WOJAŻER

  12. Dobra wycieczka zorganizowana to taka, której sam jestem organizatorem. 🙂

    A z innej beczki, to jak piszesz o tym ping pongu, to myślę, że warto zadbać o więcej sportu w życiu. 🙂

  13. Pingback: Oszustwa w Bangkoku. | where is juli + samwhere is juli + sam

  14. Pingback: Dlaczego nie jeżdżę z biurami podróży? | na etacie przez świat

  15. Pingback: W kierunku Arktyki | na etacie przez świat

  16. Staromodny Podróżnik

    Sytuacje, przed którymi ostrzegasz przytrafiają się prawie każdemu.
    1. Tuk-tuk. Nas kierowca tuk-tuka obiecał zawieźć za darmo do dowolnego miejsca, pod warunkiem, że wcześniej pojedziemy do Thai Center. Nie daliśmy się nabrać, nigdy więc nie zobaczyłem, jak wygląda „oryginalny” Thai Center, ale od tamtego czasu nazwą tą określamy każde niby-muzeum lub niby-warsztat rzemieślniczy, a w istocie miejsce, gdzie turystów poddaje się presji, żeby kupili miejscowe produkty. Taki Thai Center – niezależnie od kraju – jest żelaznym punktem programu wycieczek zorganizowanych. Można skorzystać, jeśli kupuje się np. biżuterię – w oficjalnych Thai Centers jest mniejsze prawdopodobieństwo trafienia na podróbkę.
    2. Fałszywi policjanci. Nas zatrzymało dwóch facetów ubranych w coś, co przypominało mundury policyjne. „Dziś rano pałac zamknięty, bo jest uroczystość. Otwarty będzie dopiero po południu. Jednak w tym czasie można …”. Podszedłem jednak do wejścia, żeby przeczytać, o której po południu otwierają i to nas uratowało. Identyczna sytuacja spotkała nas później w jakimś innym kraju, nie pamiętam gdzie, lecz już wiedziałem, o co chodzi. Tajscy oszuści nie mają patentu na ten numer.

    • No właśnie, gdy się trochę jeździ po świecie to łatwiej jest nabrać pewnej obojętności na tego typu akcje. Podobnie np. w Szanghaju młodzi „studenci” zapraszają w 100 językach do swoich pracownik, żeby pokazać dzieła młodych twórców, albo żeby praktykować język obcy poprzez rozmowę. A potem w takiej jakiejś podejrzanej herbaciarni dostaje się rachunek opiewający na setki złotych za wybitną herbatę, którą właśnie wypiłeś!

  17. Staromodny Podróżnik

    Na jednodniową łatwą i ciekawą wycieczkę z Bangkoku można samodzielnie pojechać pociągiem do Ayutthaya, gdzie blisko dworca jest kompleks świątyń przypominających nieco Angkor Wat. (Ayutthaya Historical Park). Jazda pociągiem, szczególnie osobowym, sama w sobie jest atrakcją krajoznawczą.

    • Powiem tak – żałuję, że na tą jednodniowa wycieczkę nie pojechaliśmy własnie tam! Miejsce prezentuje się świetnie! Ale do Bangkoku z pewnością wrócimy, więc i tam wpadniemy!

  18. nie byłam z Wami więc nie mam prawa się wymądrzac, ale dla mnie od początku piła byłaby krótka: kto chce jedzie na floating market, kto chce – zostaje i sam sobie organizuje czas. nigdy też nie skumam co się podoba ludziom w tym tłoku, chińskich pamiątkach, tak że 8/10 osób będzie zadowolonych z takiej wycieczki. ale z drugiej strony, jakie mam prawo zadzierać nosa i twierdzić, że chodzenie po biednych dzielnicach, robienie 'dobrych’ zdjęć i potem wrzucanie ich na facebooka jest lepsze? straszny problem mam z tym. tak straszny, że musze się wyżalać na blogach innych ludzi 😉

    • Elżbieta, ja też z tym problem mam nie mały. Niby staram się nie oceniać i nie wartościować, ale przecież oceniam i wartościuję. Niby nie chcemy być takimi zwykłymi turystami, ale przecież w gruncie rzeczy nimi jesteśmy, z tą tylko różnicą, że nie płacimy za to biurom podróży. Cóż, grupa to grupa, innymi prawami się rządzi. W maju przyjdzie czas wypróbować coś innego – takiej totalnej izolacji od świata, zresztą wiesz o co chodzi. Ciekawe jak bardzo innym przeżyciem będzie ta Arktyka, z dala od wszystkiego i wszystkich 🙂

      PS: na moim blogu możesz się wyżalać 😉

Leave a Reply

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.

Discover more from Wojażer

Subscribe now to keep reading and get access to the full archive.

Continue reading