Europa Włochy

Siódemka Polaków, Sycylia i Ogórek

Od zawsze średnio znosiłem święto Wszystkich Świętych i następujące po nich Zaduszki. I absolutnie nie chodzi tutaj o brak szacunku do zmarłych i do naszej polskiej tradycji, tylko o tą grobową atmosferę w Polsce. A także o to, że ludzie, którzy z reguły przez 364 dni w roku nie mają czasu odwiedzić grobów, potrafią w ten jeden długi weekend stać w wielogodzinnych korkach i męczyć się z tym całym grobowym festiwalem. Chciałem uciec.

Dlatego też ten właśnie okres postanowiłem spędzić we Włoszech, a dokładniej rzecz ujmując na zachodniej Sycylii. 

Wszystko zaczęło się, jak to często bywa, od tanich biletów. Zbliżając się do ostatniego kwartału roku, zacząłem się rozglądać za ciekawymi opcjami we Włoszech. Bo przecież taką już mamy z Madzią tradycję, że pod koniec roku do Italii po prostu musimy pojechać. I tak trafiłem na lot do sycylijskiego Trapani. Żeby nie było za prosto, lot z Rzeszowa. A co! W końcu to kolejne lotnisko do mojej kolekcji. Kupiliśmy bilety. To, co tym razem było inne, to fakt, iż na wyjazd wybrali się także znajomi. Powoli zwiększała się ilość osób lecących z nami, najpierw jedna para, potem kolejny kolega, potem jeszcze jedna koleżanka i jeszcze jeden kolega. Tym sposobem uformowaliśmy sobie siedmioosobową grupę, która przez kilka dni bawiła się tak dobrze, jak dzieci na kolonii.

RYANAIR ORAZ RZESZÓW – BRZMI DZIKO?

A jednak nie. Pojechaliśmy na dwa samochody, koszty rozkładając między siebie. Zaparkowaliśmy na parkingu nieopodal lotniska, a stamtąd zostaliśmy podwiezieni na lotnisko przez właścicielkę, której mąż jest pilotem, i który odbierał nas, gdy wróciliśmy. Świetne małżeństwo! Parking nazywa się P 1  i jest dobrze schowany, jak wszystkie zresztą. Aby do niego dojechać trzeba skręcić w ulicę, na którą obowiązuje zakaz wjazdu.

Lotnisko w Rzeszowie (niektórzy pytają – to jest lotnisko w Rzeszowie!?), zaskoczyło nas zupełnie pozytywnie! Jest nowe, nowoczesne i czyste. Obsługa jest miła i uśmiechnięta. W hali odlotów znajduje się mały, lecz dobrze wyposażony sklep duty free oraz kawiarnia. Jest także kabina dla palaczy, co wcale nie jest standardem mniejszych, polskich lotnisk. Odprawa odbywa się płynnie i po przejściu przez gate, wchodzi się na pokład przez płytę lotniska.

Co do Ryanair’a, zdałem sobie sprawę, że ostatnio tymi właśnie tanimi liniami leciałem w listopadzie zeszłego roku, do Rzymu. W międzyczasie dużo się zmieniło. W ostatnich miesiącach rada nadzorcza Ryanair’a narzekała, że członkowie ich rodzin latają… innymi tanimi liniami. Głównie ze względu na kiepską obsługę w Ryanairze i to, jak traktuje się pasażerów. Pewne zmiany zostały wymuszone na obecnym CEO, Michaelu O’Leary, i tym samym postanowiono, że Ryanair ma być linią bardziej przyjazną. Było to czuć w obu przypadkach. W Polsce nie robiono żadnych akcji z bagażami, nikt nikogo nie nękał, tak samo, gdy wylatywaliśmy z Trapani do Rzeszowa – pełen luz.

PRZYLOT NA ZACHODNIĄ SYCYLIĘ – LOTNISKO TRAPANI

Jak to często bywa, tani lot wiąże się z dziwnymi godzinami lądowania. W naszym przypadku była to 23:00. Lotnisko znajduje się około 16 kilometrów od centrum miasta i oferuje takie opcje dojazdu jak: autobus AST, taxi, czy inne transfery. Ponieważ godziny kursowania autobusów mogą się różnić w zależności od sezonu, zdecydowaliśmy się wynająć transfer z kierowcą zaprzyjaźnionym z naszym B&B. W rozbiciu na 7 osób nie wychodziło to wiele, za to gwarantowało nam szybki dojazd na miejsce. Wszyscy startowaliśmy tego dnia do Rzeszowa prosto z pracy, więc 40 minutowa jazda autobusem jakoś nam się nie uśmiechała.

Gdy dotarliśmy na miejsce, poszliśmy, jak wiele osób (głównie Włochów), które przyleciały do Trapani ostatnimi lotami, na późną kolację. I tak zaczęło się nasza zupełnie spontaniczne, bo robione na bieżąco i na miejscu, planowanie zwiedzania zachodniej Sycylii.

ZWIEDZANIE SYCYLII

Wesołowski - Geograf
Wesołowski – Geograf

Sycylia to ogromna wyspa. Jeśli lecicie tam zaledwie na kilka dni, jak my właśnie, nie planujcie zobaczenia „jak najwięcej”, bo się z tego zrobi „zaliczanie jak najwięcej”, a i tak nic nie zobaczycie. Dla nas na początku oczywistością było, że pojedziemy do Palermo, choćby na jeden dzień. Jednak potem słyszeliśmy – nie jedźcie do Palermo, nie opłaca się na jeden dzień, bo dojazd długi i miasto średnie. Stwierdziliśmy, że wschodnią część wyspy zostawimy sobie na inny raz. Postanowiliśmy skupić się na niewielkim, zachodnim skrawku wyspy. Na tej części, która wśród turystów jest znacznie mniej popularna od wschodniej, a przy okazji, znacznie tańsza. Widać, że Ryanair bazując swoje samoloty w Trapani stworzył kolejny trend. Widać, że infrastruktura turystyczna jest, ale nie jest aż tak „uturystyczniona” jak w wielu innych miejscach.

Pomimo tego, że najbardziej lubię przemieszczać się transportem publicznym, po tym kilkudniowym pobycie stwierdzam, że to był bardzo dobry pomysł (autorstwa kolegi), żeby na dwa dni wynająć samochód. Ten załatwił nam właściciel naszego B&B. Mieścił on 7 osób bez problemu i kosztował nas jedynie 10 euro za dzień za osobę. Paliwo za dwa dni zamknęło się w kwocie 6 euro za osobę. Auto pozwoliło nam zobaczyć dużo więcej, niż gdybyśmy używali jedynie transportu publicznego.

Siódemka Polaków, Ogórek i Sycylia
Siódemka Polaków, Ogórek i Sycylia

Podczas naszego krótkiego pobytu odwiedziliśmy kilka naprawdę ciekawych miejsc, które, każde z nich, zachwycało nas czymś innym. I o tych miejscach chciałbym teraz w skrócie opowiedzieć.

TRAPANI

Głupio się przyznać, ale trochę olaliśmy Trapani. Nie planowaliśmy tego, ale jakoś tak wyszło po tym, jak kolejką wjechaliśmy do przecudnego Erice. Potem siedzieliśmy już w aucie, więc też czasu jakoś nie było. Ostatniego dnia, a dokładniej rzecz ujmując ostatniego wieczoru, wybraliśmy się na spacer do centrum. Sobota, miasto pełne ludzi i życia. Szliśmy za tłumem, który doprowadził nas do uliczek pełnych wspaniałych kawiarni, restauracji, sklepików. Szkoda, że nie było więcej czasu. Ale przecież zawsze można wrócić!

Trapani poznaliśmy tylko trochę. Najpierw, zaraz po przyjeździe, nocny spacer i kolacja. Siedzieliśmy w miejscu, od którego było zaledwie kilka metrów do morza. Następnego dnia wybraliśmy się na spacer po mieście. Poszliśmy wzdłuż nabrzeża, po drugiej stronie od portu. Obserwowaliśmy miasto zwrócone w stronę morza, wręcz wbijające się w nie. Krążyliśmy po małych uliczkach, jedliśmy lody, piliśmy kawę. Nigdzie nie zdołaliśmy wejść, gdyż w chwili, kiedy gdzieś docieraliśmy, miejsca były zamykane. Tak… uroki siesty, do której chyba nigdy się nie przyzwyczają. Przeszliśmy końcówkę Trapani okalającą stare miasto dookoła, ciągle idąc wzdłuż morza. Tym samym ominęliśmy centrum, do którego dotarliśmy dopiero wspomnianej ostatniej nocy.

Działając zupełnie spontanicznie, bez większego plany, stwierdziliśmy, że jedziemy do Erice – pięknego miasteczka położonego na wzgórzu górującym ponad całą okolicą. Byliśmy akurat na samym końcu miasta, skąd musieliśmy dostać się na drugi koniec, by stamtąd pojechać do wspomnianego miejsca. Napotkani Włosi powiedzieli nam, żebyśmy wzięli autobus, ale nie byli w stanie powiedzieć jaki. Wzięliśmy pierwszy lepszy. Zapytaliśmy kierowcę, czy jedzie do Erice. Nie jechał, ale powiedział, że nas podwiezie na dworzec autobusowy, skąd weźmiemy autobus numer 23. Gdy chcieliśmy zapłacić, uśmiechnął się i powiedział, że nie trzeba.

ERICE

To było pierwsze miejsce, które naprawdę mnie zachwyciło. Widać je już podczas lądowania, nawet w nocy. Łatwo je rozpoznać po tym, że światła widoczne z samolotu są na zupełnie innym poziomie niż reszta miasta i okolic. Bo Erice jest naprawdę wysoko położonym miasteczkiem. Położone jest na wysokości 751 metrów.

Gdy dojechaliśmy autobusem numer 23 pod kolejkę, byliśmy już zmęczeni dość wysoką temperaturą. Gdy wjechaliśmy na szczyt, poczuliśmy ogromną ulgę. Nie dziwię się, że mieszkańcy Trapani uciekają tam latem przed nieznośnymi temperaturami.

Do Erice można się dostać autobusem lub kolejką linową z Trapani. Wybraliśmy kolejkę ze względu na fantastyczne widoki. Ma ona długość ponad 6 kilometrów, zaś przejazd kosztuje w dwie strony 9 euro za osobę.

Gdy dojechaliśmy na szczyt wzgórza, gdzie ukryte jest miasteczko, od razu słuchać było jedno wielkie „wow”. Piękne, małe miasteczko z kapitalnymi widokami zrobiło na nas świetne wrażenie. Spędziliśmy tam kilka godzin spacerując, jedząc, i podziwiając widoki. Na koniec zaserwowaliśmy sobie widok zachodu słońca z wieży dzwonów.

SAN VITO LO CAPO

Drugiego dnia mieliśmy już samochód. Wybraliśmy się do miasteczka o uroczej nazwie San Vito Lo Capo. Jechaliśmy w północno-wschodnim kierunku drogami z przepięknymi widokami – po prawej stronie góry, po lewej morze. Po drodze mijaliśmy strzeliste wzgórza, małe miejscowości i piękne plaże. Naszym celem w San Vito Lo Capo był 5 międzynarodowy festiwal latawców. Gdy dotarliśmy na miejsce, festiwal i zabawa trwały na dobre. Przez miasteczko przewalały się tłumy, choć zapewne były to jedynie resztki w porównaniu do tego, ile osób przyjeżdża tu w sezonie. Usadowiliśmy się w kafejce na plaży i podziwialiśmy różne wymyślne latawce puszczane przez tych, którzy przybyli się nimi pochwalić.

Przy okazji festiwalu latawców, na ulicach rozstawiły się dziesiątki straganów z różnymi smakołykami, od których nie mogliśmy się uwolnić.

BAIA SANTA MARGHERITA

To było takie piękne… 1 listopada, cudowne słońce, ciepło, ponad 25 stopni, woda jakieś 20 stopni, bajeczna zatoka, błękitne morze, wysokie fale.. pływaliśmy w morzu i to samo w sobie było cudowne. Czuliśmy się jak dzieci. Czasami dwie godziny kąpieli słoneczno-morskiej ładują baterie na długie tygodnie. Trafiliśmy tam jadąc do, i potem wracając z San Vito Lo Capo.

Następnego dnia wybraliśmy się na inną plażę, jednak nie zachwyciła nas tak bardzo jak ta.

MARSALA

Trafiliśmy tam pod koniec dnia, zaraz po kąpieli w morzu. Marsala znajduje się około 30 kilometrów na południe od Trapani. Nazwa miasta pochodzi z języka arabskiego i oznacza miasto Boga. Z początku miasto to wyglądało zupełnie niepozornie,  jednak gdy trafiliśmy na główną ulicę, skądinąd bardzo wąską i uczęszczaną tylko przez pieszych, znów poczuliśmy się jak w domu. Te piękne małe sklepiki, różne biznesy, ładnie ubrani ludzie, atmosfera wieczornej dobrej zabawy, wszystko to sprawiło, że nasz wieczór w Marsali był wisienką na torcie tego dnia.

W Marsali zjedliśmy także wspaniałą kolację w restauracji, której właściciel miał ciągły kontakt ze swoimi klientami, zagadując, zaglądając, będąc po prostu obok. Restaurację znaleźliśmy jeszcze w porze, kiedy Włosi nie jedzą, jednak pracownicy powoli przygotowywali się do wieczornego szaleństwa kolacyjnego, więc postanowiliśmy zarezerwować stolik. Wróciliśmy po lekko ponad godzinie i wyszliśmy stamtąd tak zadowoleni i pełni!

SALEMI

Następny dzień był praktycznie pełnią słońca i błękitem nieba. Wyruszyliśmy późnym porankiem, lekko zmęczeni po nocnej imprezie, w kierunku Salemi, gdzie chcieliśmy zobaczyć muzeum mafii. Miejsce, gdzie ludzie mdleją na widok zdjęć i dokumentów zbrodniczej działalności Zorganizowanej Grupy Przestępczej. Używamy skrótu ZGP, żeby nie obnosić się ze słowem „mafia” w mieści, które wygląda, jakby nadal administrowane było przez grupę cosa nostra.

Niestety docieramy tam o 12:30, czyli w chwili, kiedy zamykane są kasy, bo o 13:00 zaczyna się siesta! I nie ma wybacz. Trzeba czekać do 16:00, kiedy wszystko otwiera się ponownie. Nie mogliśmy czekać, gdyż w planach mieliśmy jeszcze jedno miejsce, więc zrobiliśmy sobie spacer po ciasnych uliczkach wysoko położonego miasta, wypiliśmy kawę i już prawie mieliśmy ruszać dalej, ale… na parkingu złapaliśmy gumę. Dosłownie rozpruło nam oponę. Chwilę zajęło nam, zanim chłopaki założyły oponę dojazdową. Na głównym placu, zupełnie pustym i skąpanym w słońcu, zmagaliśmy się z doprowadzeniem auta do stanu ponownej używalności, po czym znów  mogliśmy ruszać w trasę.

CASTELLAMMARE DEL GOLFO

Naszym ostatnim miejscem, które odwiedziliśmy podczas długiego włoskiego weekendu było urocze, schowane za górami i wciśnięte w dolinę miasteczko o pięknie brzmiącej nazwie – Castellammare del Golfo. Najpierw dotarliśmy na plażę tuż obok centrum miasta. Na pierwszy rzut oka była ładna, ale po chwili zdaliśmy sobie sprawę z tego, iż nijak się ona miała do tej, którą odwiedziliśmy dzień wcześniej. Widać było, iż jest to miejsce stworzone pod dzikie hordy przybywające tam w sezonie letnim. Szeroka, długa, z ładnym piaskiem, ale z drugiej strony, podobna do wielu, które już widzieliśmy, nie urzekła nas. Spędziliśmy tam godzinę łapiąc ostatnie promienie listopadowego słońca, zanim schowało się ono za wysokimi wzgórzami górującymi nad miasteczkiem. Gdy zaszło, pojechaliśmy do centrum miasta.

W okolicach portu dorwał nas głód. I nadal jeszcze nie była to pora, kiedy Włosi jadają, więc musieliśmy się pomęczyć odrobinę, aż w końcu trafiliśmy do restauracji, gdzie zjadłem najlepsze ristotto al mare w życiu. Z Castellammare del Golfo wyjeżdżaliśmy już późnym wieczorem. Wspinaliśmy się stromymi podjazdami w kierunku Erice, by w końcu trafić do Trapani.

JEDZENIE

Co tu dużo mówić – było pysznie. Owoce morza, ryby, i raz jeszcze owoce morza i ryby. To rządzi. Zupa z mulami, krewetki tygrysie, risotto z owocami morza, nieraz po prostu dobra pizza, albo mozzarella z niezwykle świeżymi pomidorami, człowiek mógłby jeść i jeść. Do tego te najlepsze na świecie włoskie lody, pyszne małe desery i cudowne wino, aż nie chciało się wracać do Polski. Nawet piwo, Moretti, smakowało w tym mocnym listopadowym, sycylijskim słońcu jak drink wysokiej klasy.

Przez ten przedłużony, aczkolwiek krótki, weekend, liznęliśmy trochę Sycylii. W zasadzie małego, zachodniego kawałka, bo wyspa to przecież wielka i mająca bardzo wiele do zaoferowania. Jednak w podróżowaniu najfajniejsze jest to, by zostawić sobie co nieco na później. Na Sycylii zostało tego sporo, więc mam szczerą nadzieję, że jeszcze tam wrócimy, tym razem do wschodniej i południowej części, a przede wszystkim w okolice Etny, na którą wielu z nas chciałoby wejść.

Wszystkim wybierającym się w ten rejon, polecam blog, który dał nam ogromną porcje potrzebnych, praktycznych informacji: JEDZIEMY NA SYCYLIĘ.

Na koniec mała historia związana z Ryanem, którą z uśmiechem na twarzy wspomina każde z nas –  scenka z powrotu do Polski. Jak to zwykle bywa, Polacy uformowali kolejkę do Ryana na godzinę przed boardingiem. Podeszliśmy do niej na końcu. Pech chciał, że stanęliśmy w złym miejscu, więc od razu dziesiątka innych Polaków przywołała nas do porządku i kazała wy…..ć na koniec kolejki. Stoimy więc na końcu, cała kolejka przemieściła się już na schody, gdzie oczekiwali na wypuszczenie na pas, którym szło się do samolotu. Gdy przyszła nasza pora na pokazywanie kart pokładowych, przemiła Włoszka popatrzyła na ściśniętych ludzi, odeszła na chwilę od stanowiska i uruchomiła windę, którą jako jedyni zjechaliśmy na dół, a następnie jako pierwsi (po tych z priorytetowym boardingiem), weszliśmy na pokład samolotu. Miny tych, którzy stali w kolejce jako pierwsi – bezcenne!

Postanowiłem nawet uwiecznić tą scenkę rodzajową pamiątkową grafiką…

Ostatni będą pierwszymi, czyli jak nasza 7-mka wpadła do samolotu przed całym smutnym tłumem ;)
Ostatni będą pierwszymi, czyli jak nasza 7-mka wpadła do samolotu przed całym smutnym tłumem 😉

12 komentarzy dotyczących “Siódemka Polaków, Sycylia i Ogórek

  1. Fajny tekst i foty 🙂 dobrze się czyta.

  2. Kocham Włochy , kocham ich styl , ubiory itd.
    Pisz człowieku …fajnie się czyta 🙂

  3. Marcinie olbrzymi szacun za rozwój stylu pisania 😉

  4. Pingback: Weekend w Bergamo, czyli 24 godziny we Włoszech. | WOJAŻER

  5. Pingback: W kierunku Arktyki | na etacie przez świat

  6. Pingback: wyspa Penang – moje TOP w Malezji | marcin wesołowski

  7. Pingback: Rachunek Sumienia 2013 | marcin wesołowski

  8. Pingback: Lizbona – miłość na krańcu Europy | marcin wesołowski

  9. Pingback: mokre buty w Barcelonie | marcin wesołowski

  10. Pingback: Hiszpański spontan | marcin wesołowski

Leave a Reply

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.

Discover more from Wojażer

Subscribe now to keep reading and get access to the full archive.

Continue reading