Polska

Czy warto odwiedzić Kopalnię Soli w Wieliczce?

Przy okazji zakończonej już wizyty znajomego z Australii, odkrywam kolejną wstydliwą tajemnicę – wyobraźcie sobie, że przez całe swoje życie nie byłem w kopalni soli w Wieliczce!

Swego czasu powstało „artystyczne” zestawienie dwóch słów: auschwitzwieliczka symbolizujące dwie najpopularniejsze wycieczki, jakie obcokrajowcy odbywają podczas wizyty w Krakowie. Słowa te słyszę jak mantrę niemal codziennie z racji specyfiki mojej pracy. Codziennie też obserwuję jak busy prywatnych firm wycieczkowych odbierają dziesiątki ludzi z wielu krakowskich obiektów noclegowych, by potem szybko popędzić ulicą Wielicką ku upragnionej przez turystów destynacji. Jakoś nigdy specjalnie nie ciągnęło mnie do kopalni, choć zachwytów na jej temat słyszałem niemało.

Gdy w sobotę siedzieliśmy z Magaleną i Edwardem w Lanckoronie, ten wspomniał, że zanim wyjedzie w poniedziałek, chciałby jeszcze zobaczyć kopalnię soli, ponieważ słyszał, iż jest to miejsce niezwykłe. Z charakterystycznym dla siebie urokiem dodał przy tym: nigdy nie przypuszczałem, że sól wydobywa się spod ziemi! Myślałem, że zbiera się ją nad oceanem! 

Powiedziałem, że zawieziemy go na miejsce, ale w pewnym momencie wpadłem na pomysł – chodźmy tam wszyscy! Magdalena była tam w dzieciństwie, ja nigdy. Edward był wniebowzięty.

Do Wieliczki dojechać można na kilka sposobów:

  • autobus 304 z rogu Placu Matejki, po drodze do Galerii Krakowskiej (najtaniej)
  • pociągiem z dworca głównego
  • taksówką (kompletnie nieopłacalne)
  • samochodem
  • zorganizowaną wycieczką.

O 11:00 odebraliśmy Edwarda spod jego hotelu i ruszyliśmy samochodem do naszego celu. Co ciekawe, jakbyście byli grupą Polaków, powiedzmy taką małą, jak my, i chcielibyście pojechać na zorganizowaną wycieczkę do Wieliczki podczas Waszego weekendowego pobytu w Krakowie, nie byłoby to możliwe. Ku zdziwieniu wielu, największe firmy wycieczkowe, nie obsługują polskich klientów (polskich klientów w Polsce!?). Trochę to rozumiem. Polak zawsze wszystko chce najtaniej a oczekuje pięciogwiazdkowego serwisu, zawsze będzie marudził i w ogóle – sami wiecie. Dla świętego spokoju Polak po prostu wsiądzie w autobus, będzie się wlekł te 40 minut a potem pieszo dojdzie do kas. Jest jeszcze Polak, który przyjedzie samochodem, a co!

Dla tych, którzy przyjeżdżają samochodem, mała rada: wjeżdżając od strony Krakowa i dojeżdżając już do kopalni, po lewej stronie zobaczymy parking. Przy wjeździe z reguły ktoś stoi i wymachuje flagą z literą P. Jak zapewne wielu, nabieramy się na ten zabieg marketingowy i wjeżdżamy na parking, z którego spacerem musimy przejść jakieś 150 metrów do terenu kopalni a potem kolejne 150 metrów do kas. Parking ten, za cały pobyt niezależnie od czasu jego trwania, kosztować nas będzie 15 złotych. Problem w tym, że gdyby zignorować tych machających flagami typków i pojechać dalej, parking tuż przy kopalni także okaże się kosztować 15 złotych. Więc po co iść? Gdyby Ci z parkingu, gdzie zostawiliśmy auto obniżyli cenę do 10 zł, zapewne większość rodaków zdecydowałaby się te 150 metrów przejść!

Po chwili docieramy do kopalni. Oj, cóż to była za gama dźwięków! Jakiegoż to języka nie słyszałem tego dnia. W Wieliczce jest cały świat, słychać to, widać i czuć. Na ławce Hindusi jedzą jakiś ryż, Rosjanki chowają do kieszeni jakieś kamyczki znalezione obok trawników, Ukraińcy zaczynają imprezę, Anglicy nie wiedzą co się dzieje a Niemcy stoją na baczność. Kasy dla obcokrajowców są dobrze oznakowane, właściwie nie trzeba się nad niczym zastanawiać, bo od razu widać wielką kolejkę. Kasy dla Polaków ukryte są niejako na uboczu, i zanim je odnajdujemy mija chwila. Edward decyduje się na wycieczkę po polsku, i tak nie za bardzo lubi słuchać. Przy okazji zaoszczędzi, bo cena normalnego biletu dla polskojęzycznego gościa to 52 złote, zaś dla obcojęzycznego złotych 75. Krakowskie firmy wycieczkowe oferują przejazd i wejście za 100-130 złotych.

W środku panuje niezwykle gwarna atmosfera, raz po raz uchylają się skrzypiące drzwi, przez które wchodzą grupy zwiedzających. My ustawiamy się w kolejce turystów indywidualnych, gdyż oprócz podziału językowego, w Wieliczce panuje także podział pod względem zorganizowania. Chwila czekania i nagle drzwi otwierają się dla nas. A jednak, gdy już do nich dochodzimy okazuje się, że limit 40 osób został wyczerpany. Czekamy więc, aż za nami zgromadzi się kolejne 40 osób. Po chwili jest już 40, potem 50, potem 70, potem ponad 100, a my nadal czekamy. W międzyczasie dyspozytor wpuszcza grupę Chińczyków, potem Japończyków, potem Polaków z Kanady, potem Niemców, potem znów Chińczyków i tak dalej. Czas sobie spokojnie mija i mija. Bladego pojęcia nie mamy kiedy wejdziemy, podobnie jak młody człowiek otwierający drzwi. Wszystko zależy od dyspozytora – mówi. W końcu po niekończącym się czekaniu przychodzi nasza kolej. Pani przewodnik prosi nas o uruchomienie urządzeń, które dostaliśmy i włożenie słuchawki do ucha. Cóż, mówienie, a właściwie krzyczenie, do 40 osób byłoby trochę trudne.

Tak, nareszcie, jest, wchodzimy do środka! Czuć w powietrzu podekscytowanie! Pierwszy etap jest rzeczywiści ciekawy, bo aż do zakręcenie głowy schodzi się i schodzi po drewnianych schodach, a gdy się wychyli głowę poza barierkę, widać tylko czarną czeluść bez końca. O tym co widzi się dalej, opowiadać dokładnie nie będę, gdyż każdy do Wikipedii dostęp ma. Opowiem Wam za to co o tym wszystkim sądzę…

Czy uważam kopalnię Wieliczki za miejsce wyjątkowe? Tak, jest bez wątpienie niezwykłym miejscem.

Czy wszystko w niej jest rzeczywiście tak pasjonujące? Nie. Na mnie wrażenie zrobiło jedynie to początkowe ciągłe i niekończące się schodzenie po schodach oraz potem, niezwykła, gigantyczna komnata św. Kingi. 

Czy uważam, że 52 złote za wejście do dobrze wydane pieniądze? Nie jestem tego pewien. Rozumiem, że utrzymanie tego wszystkiego kosztuje, ale drugi raz bym tego nie zrobił.

Co pozostanie mi w pamięci? Komnata św. Kingi. Przepiękne miejsce. Aby raz ją zobaczyć na żywo, warto się odrobinę pomęczyć. 

Jest kilka rzeczy, które sprawiają, że na temat Wieliczki mam mieszane uczucia. Ja wiem, że to jest specyfika miejsc bardzo turystycznych, ale wszystko w niej odbywa się w niezwykłym pośpiechu. Nie ma czasu na powolny spacer i podziwianie. Trzeba iść, iść, iść, bo już za Wami idzie kolejna grupa. A jak jesteście w ogonie swojej grupy to nawet dobrze nie słyszycie swojego przewodnika w słuchawce, bo za Wami mówi już kolejny przewodnik. Pomimo tej pospiesznej atmosfery, w Wieliczce spędza się prawie trzy godziny, nie licząc Muzeum Żup Krakowskich, co dla niektórych może być odrobinę męczące.

Tego dnia usłyszałem, że w Wieliczce jest się 3 razy w życiu: gdy jest się dzieckiem, potem gdy jest się rodzicem i potem gdy jest się dziadkiem. Ja swój limit wyrobiłem i swoje dziecko wyślę do kopalni z wycieczką szkolną.

Jeśli sam kiedykolwiek wrócę do kopalni w Wieliczce, będę zapewne optował za wycieczką trasą górniczą, w małych zorganizowanych grupach w pełnym ekwipunku. Brzmi ciekawie, prawda?

POWRÓT DO GÓRY

Rocznik 1985. Hybryda czasów analogowych i cyfrowych, człowiek, który pamięta jak było przed internetem a w internecie czuje się jak ryba w wodzie. Urodzony w Krakowie, w nim wykształcony i z nim zawodowo związany. Po krótkim okresie życia w Chinach, na dobre zajął się normalnym życiem i intensywnym podróżowaniem. Zawodowo specjalista branży podróżniczej, hotelarskiej i rezerwacyjnej.

9 komentarzy dotyczących “Czy warto odwiedzić Kopalnię Soli w Wieliczce?

  1. Nie wiem jak to możliwe, że w mieście w którym jest atrakcja turystyczna światowej klasy, zarabiająca dziesiątki milionów rocznie, jest jednocześnie żałosny rynek, który wstyd pokazać zagranicznym gościom. władze miasta widocznie nigdzie nie były i niczego oprócz kopalni nie widziały, może warto wybrać się za granicę i zobaczyć jak powinno wyglądać miasteczko odwiedzane przez co najmniej milion turystów rocznie. Dobrej kawiarni brak, ale za to na rynku możecie kupić stare gacie w secondhandach, obciach totalny !

  2. Wieliczka to chyba jedno z najpiękniejszych miejsc jakie zwiedzałem, na pewno zrobiło na mnie jedno z największych wrażeń. Byłem tam dwa razy ale za każdym razem robi tak samo gigantyczne wrażenie. Jeśli ktoś nie odwiedzał tego miejsca to bardzo polecam, jest naprawdę na skalę światową. Wadą jednak jest fakt dużego obłożenia przez chętnych na jego zwiedzanie a tym samym kolejki.

  3. Zgadzamy się – zdecydowanie poza sezonem, w dzień powszedni i w nietypowych godzinach to najlepszy pomysł. Warto przyjechać z Krakowa – to mniejszy dystans, niż mogłoby się wydawać!

    Swoją drogą, Lanckorona też zdecydowanie warto odwiedzenia. Jadłeś bułki stamtąd? Są naprawdę świetne!

  4. ok fajne dzięki

  5. Jesli chodzi o trasę górniczą- mogę podzielić się świeżą relacją, dosłownie sprzed 2 tygodni. Pierwsza moja rada: jeśli macie taką możliwość, kupujcie bilety na ostatnia mozliwą godzinę wejścia, a powód jest prosty: mozna trafić na wycieczke indywidualną 🙂 tak było w moim przypadku- tylko ja, mój luby i przewodnik- świetna zabawa, zwłaszcza jesli ktoś jest urodzonym gaduła, a wszystko tylko dlatego, że nie było innych chętnych. Jesli chodzi o sama trasę, osobiscie bardzo żałuję, że nie kupiłam biletu na trasę łączoną- w Wieliczce byłam tylko raz jako dziecko i nie za bardzo pamiętam jak to wszytsko wygąda, a trasa górnicza w ogóle nie pokrywa się z turystyczną. Zaleta jest interaktywny charakter- szypr angażuje uczestników prawie przy każdej stacji, dostaje sie mapę, można utrzeć sobie soli, popchac wózek, pomierzyc zawartośc metanu a nawet zasymulować wybuch w kopalni. Zwiedza sie bez pospiechu, który autor opisuje w przypadku trasy turystycznej, natomiast sama kopalnia jest bardzo surowa. Mozna poznać szczególy pracy górników i kilka 'slangowych’ słówek. Ogólnie bardzo polecam! wlasnorecznie odrabana grudka soli to najlepsza pamiatka z Wieliczki, jaka moglabym sobie wyobrazic
    P.S. bardzo podoba mi się ten blog, prawidzwa perła ze względu na styl pisania, któy jest leciutki i niezwykle wciągający, a przy tym merytoryczny. Na pewno zostane na dłuzej i bede czesto zagladac!

  6. W Wieliczce byłem naprawdę parę ładnych lat temu. Chyba z 10 ?! Ale po przeczytaniu Twojego wpisu widzę, że spostrzeżenia mamy dość podobne. Niby wszystko fajnie i miejscami ciekawie, ale jednak też jest jakieś „ale”. Nie pamiętam dziś ceny biletu, ale 52 zł, to moim zdaniem nie jest mało.

  7. Pingback: Lizbona – miłość na krańcu Europy | marcin wesołowski

Leave a Reply

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.

Discover more from Wojażer

Subscribe now to keep reading and get access to the full archive.

Continue reading