Azja Chiny

Chiny | małe miasto w wielkim kraju. Warto?

Ci, którzy mnie znają, wiedzą, że Chiny to moja wielka miłość, pasja i cudowne wspomnienia. Ci, którzy trafili na moją stronę, po poprzednich postach mogą wywnioskować, że trochę czasu tam spędziłem. Chinom zawdzięczam bardzo wiele. Otwarcie na nowe, inne spojrzenie na życie, konfucjański spokój, te rzeczy przywiozłem do Polski, gdy po roku powróciłem. Ale przede wszystkim to od Chin zaczęła się moja miłość do poznawania świata, podróżowania, tego, co stanowi obecnie moje największe hobby.

Dziś ponownie powracam do tego kraju, aby opowiedzieć Wam dlaczego dobrą decyzją było pojechanie tam w 2007 roku i zamieszkanie w małym mieście.

Pierwszą kwestię wyjaśnić można w bardzo prosty i szybki sposób. Warto było pojechać do Chin w 2007 roku, bo Chiny, które wtedy widziałem były kompletnie inne niż Chiny, które zobaczycie teraz. Przekonałem się już o tym pod koniec 2011 roku, kiedy po trzyletniej przerwie przyleciałem ponownie do Państwa środka. Kraj ten zmienia się w takim tempie, że zapewne gdy wrócę tam ponownie, nie będę w stanie go poznać. Kluczową kwestią jest tutaj rozwój. Od lat osiemdziesiątych ubiegłego wieku władze postawiły na „harmonijny” postęp właśnie. Niczym za czasów Rewolucji Kulturalnej, ponownie nowe zastąpić ma stare. Z tym, że to nowe ma być oczywiście lepsze od tego starego. Stare zaś ma stać się skansenem dla rozwijającej się turystyki – tak zagranicznej jak i krajowej.

Mój wybór, aby zamieszkać w małym mieście, sprawił, iż mogłem obserwować szczątki starych Chin, rzeczy, które w metropoliach typu Pekin czy Szanghaj, zupełnie zanikają. To właśnie w tym moim małym mieście, w Lishui, odnajdowałem Chiny z książek, z reportaży, z zasłyszanych historii. Większość moich rodaków przez bardzo długi czas było święcie przekonane, że Chiny to kompletny trzeci świat. Ten właśnie opisywany w książkach historycznych, w historiach z czasów Rewolucji Kulturalnej. Już wyjeżdżając do tego państwa wiedziałem, że nie jadę do żadnego trzeciego świata. Po powrocie wiedziałem, w jakim kierunku wszystko będzie zmierzać, jednocześnie cieszyłem się, że zobaczyłem jeszcze trochę tego starego świata, który odchodzi w niepamięć. Pozostał jednak niedosyt i z wielką zazdrością patrzę na ludzi, którzy poznali ten kraj jeszcze przede mną – w latach dziewięćdziesiątych i osiemdzesiątych. Tym, którzy byli tam w czasach maoistowskich, a jest ich bardzo niewielu, zazdroszczę już totalnie i zawsze z otwartymi ustami czytam ich książki i reportaże.

Podczas swoich pobytów w Chinach odwiedzałem wielkie i sławne miasta jak Pekin, Szanghaj, Hangzhou, jednak do mieszkania wybrałem małe, urokliwe miasteczko Lishui w prowincji Zhejiang. Dlaczego?

Być może było to dziełem przypadku, bo wybór miałem następujący: wielkie miasto na południu Chin, wielkie miasto tuż pod Syberią, lub małe miasto na środkowym wschodnim wybrzeżu. Do położonego przy granicy z Rosja miasta nie chciałem jechać, za zimno. Do tropików też jakoś się nie paliłem. Padło na miasto położone najbliżej interesujących miejsc, na miasto niewielkie, a jednocześnie bardzo dobrze połączone z gigantami i świetnie skomunikowane z okolicami. Po roku mogę powiedzieć, że był to trafiony wybór.

Moje świetne wspomnienia z Lishui są pochodną kilku rzeczy:

  • Pieniądze: w 2007 roku, szczególnie w porównaniu do Polski, zarabiało się dobrze. A wydawało się jeszcze mniej. Te kilka lat temu Chiny były nadal krajem dosyć tanim a relacja naszej waluty do chińskiego juana była ok. To zmieniło się zupełnie w ciągu ostatnich lat. Pędząca gospodarka, umacniająca się chińska waluta, inflacja na poziomie 10% oraz wzrost płac sprawiły, że gdy w 2011 roku wróciłem do Chin, okazało się, że ceny są już prawie zupełnie jak w Polsce. Z kilkoma wyjątkami w tę czy inną stronę. W „moich czasach” za zarabiane tam pieniądze mogłem sobie na wiele pozwolić.
  • Znikający czar przeszłości: rozwój Chin sprawia, że wszystko ma być nowe, błyszczące, lepsze, nowoczesne, jak na zachodzie. Powoli i nieubłaganie znikają stare zabudowania, małe uliczki, które zastępuje nowoczesna architektura. Pekin traci hutongi, Szanghai shikumeny a małe miasteczka tracą swój urok na rzecz architektonicznych bubli. To, co pozostało nienaruszone przez szaleństwo Rewolucji Kulturalnej, i czego nie tknęła nowoczesność, bardzo często zamienia się w martwy skansen dla żądnych wspomnień i melancholii chińskich turystów a także dla ludzi z innych krajów. Cieszę się, że mogłem przemieszczać się po małych, chaotycznych, często brudnych i śmierdzących uliczkach, w których siłą wyobraźni mogłem przenosić się w przeszłość do czasów cesarstwa czy okresu po rewolucji Mao.
  • Czas wolny: w moim niewielkim jeszcze wtedy doświadczeniu zawodowym, a także w całym moim dotychczasowym doświadczeniu na rynku pracy, nie miałem tyle czasu na przyjemności życia. Czas wolny musiałem wypełniać – jazdą na rowerze, odwiedzaniem restauracji, jedzeniem, spotkaniami, podróżami, malowaniem obrazów, robieniem zdjęć. Mogłem próbować wszystkiego, miałem na to czas. Nie mówię, że teraz go nie mam, po prostu lepiej nim zarządzam, jednak wtedy czasu było dużo. Na przedefiniowanie siebie samego.
  • Odrobina splendoru: w małym chińskim mieście przy odpowiednich znajomościach i umiejętnościach podtrzymywania życia społecznego, obcokrajowiec może zostać małą gwiazdą, gwiazdeczką. Czy nie byłoby Wam miło jakbyście zobaczyli swoje zdjęcie w gazecie? Obcokrajowiec gra nad rzeką… albo w innej gazecie: Obcokrajowiec przeprowadza wywiad z uczestnikiem Długiego Marszu. Było to śmieszne, i fajne zarazem. Dlatego też gdy wracałem w 2011 roku w odwiedziny, wraz z moją żoną oraz znajomymi, przyjęto nas niczym oficjalną delegację z Polski. W dużych chińskich miastach nie do osiągnięcia.
  • Ludzie: przede wszystkim ludzie. W małych miastach są przyjaźni, ciekawi świata, otwarci na kontakt. Można się śmiać, gdy idzie się ulicą i nagle ktoś krzyczy „Ooo, obcokrajowiec!”. W Pekinie i Szanghaju nikt na Was nawet nie spojrzy. A w małym mieście i owszem. Może nawet zagada, poprosi o autograf, zdjęcie, przedstawi się. W takich miastach można zawiązywać przyjaźnie, prowadzić długie rozmowy, poznawać prawdziwych ludzi. Anonimowość dużych miast utrudnia takie kontakty. Być może dlatego moi znajomi, którzy w Chinach byli i posiedzieli tam dłużej, głównie w dużych miastach, nie dzielą moich opinii. W Chinach zawiązałem wspaniałe przyjaźnie, jak np. ta z Lee Weixiong, moim mentorem od spraw herbaty oraz spożywania innych cieczy.
  • Jedzenie: o tym napiszę osobną historię, bo temat to długi i szeroki niczym rzeka. Przytyłem 20 kg pomimo codziennego chodzenia na siłownię i jeżdżenia na rowerze. Zakochałem się w tej kuchni i wiecznie miałem jej mało. Ale o tym już wkrótce.

Od czasu do czasu piszą do mnie ludzie, którzy jak ja, chcą wyjechać do Chin i rozpocząć swoją przygodę życia. Wszystkim, którzy do mnie piszą radzę: wybierzcie jakieś ładne małe miasteczko niedaleko większych miast. 

O Lishui pisałem także w tym artukule: powrót sentymentalny

Zaś o ludziach z Lishui w tych: katolicki ksiądz w Lishui

mała uliczka w Lishui

mała uliczka w Lishui – jedno z moich ulubionych miejsc

przedmieścia Lishui

uczeń szkoły artystycznej rysuje to, czego pewnie za kilka lat już tam nie będzie

uliczny kapitalizm

kapitalizm kwitnie na każdym roku a zakupy chodnikowe to naprawdę fajna rzecz!

Liszui osiedle

stare bloki domki znikną, i przyjdą nowe apartamentowce.

przedmieścia Lishui - podmiejski mini rolnik

rzut kamieniem od centrum, na przedmieściach, mini-rolnik-inteligent

nauka tai chi

nauczyciel tai chi

taniec z wahlarzami

zawsze podziwiałem starszych ludzi w Chinach za ich kondycję!

Yuan, Chiny

wypłata wystarczała na wiele

ja jako malarz

kiedyś w Szanghaju spodobał mi się obrazek chińskiego artysty, który jednak dużo kosztował.

Wziąłem przykład od Chińczyków i go… skopiowałem. Malowanie w Lishui.

ja i mój chiński rower

ja i mój rower. Psuł się co chwila, ale naprawa kosztowała mnie od 0,50 zł do max 2 złotych.

street food

moim ulubionym jedzeniem jest street food. Nie pytajcie co jadłem 😉

chińska gazeta

w lokalnej gazecie – uczestnik Długiego Marszu z Mao oraz młody chłopak z Polski

Rocznik 1985. Hybryda czasów analogowych i cyfrowych, człowiek, który pamięta jak było przed internetem a w internecie czuje się jak ryba w wodzie. Urodzony w Krakowie, w nim wykształcony i z nim zawodowo związany. Po krótkim okresie życia w Chinach, na dobre zajął się normalnym życiem i intensywnym podróżowaniem. Zawodowo specjalista branży podróżniczej, hotelarskiej i rezerwacyjnej.

1 komentarz dotyczący “Chiny | małe miasto w wielkim kraju. Warto?

  1. Chyba zdjęcia gdzieś zniknęły, a z chęcią je zobaczę 🙂

Leave a Reply

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.