Ameryka USA

USA | 10 rzeczy które lubię w Ameryce

Zawsze powtarzałem, że nie mógłbym mieszkać w USA. Jednocześnie lubię do Stanów jeździć i gdy już do nich przyjeżdżam, czuję się w nich jak na prawdziwych wakacjach. Być może dlatego, że nigdy w głębi duszy nie pomyślałem, że fajnie byłoby tutaj mieszkać. A jednak USA ma swoje miejsce na mojej mapie podróży, wracam tutaj regularnie i zawsze te wyjazdy wspominam z wielkim bananem na twarzy.

Dzisiaj subiektywna lista tego, co w USA lubię. I choć jest też wiele rzeczy, których nie lubię albo które niezmiennie mnie dziwią, dziś mowy o tym nie będzie. Dziś thumbs up! i mówię o tym co fajne:

1. Dolar – ta waluta to symbol. Symbol światowej potęgi największej gospodarki świata. Symbol dobrobytu i sukcesu. Po prostu piękny i pachnący papier, który człowiek lubi mieć i jeszcze bardziej lubi wydawać. Gdy byłem małym brzdącem ktoś podarował mi dolara. Czułem się, jakbym trzymał w dłoni fortunę. Albo przynajmniej obietnicę fortuny i sukcesu. Waluta ta towarzyszy mi w podróżach do krajów, gdzie jeszcze na dobre nie zadomowiło się Euro, chociaż tych krajów jest coraz mniej. Nadal jednak istnieją na ziemi miejsca, gdzie jedyną walutą, która Ci się przyda, będzie właśnie dolar. Dolar potrafi płatać figle. Gdy kończyłem swój kontrakt w Chinach, wymieniłem swoje zarobione chińskie juany na dolary. Po prostu przelicznik był lepszy niż ten przy wymianie euro. Gdy wróciłem do Polski, okazało się, że dolar spadł do poziomu lekko ponad dwóch złotych za jednego USD. Pamiętam jak moi znajomi jeździli wtedy do Stanów na zakupy i wracali obładowani czym się dało. 2008 rok był pod tym względem szalony! Ja nie znałem jeszcze wtedy Magdaleny i nawet nie planowałem wyjazdu do USA, ba, zarzekałem się, że nie pojadę do tego kraju zanim nie zniosą wiz! Później dolar spłatał kolejnego figla, gdy ponownie poszybował w górę do dosyć wysokiego poziomu tuż przed naszym ostatnim wyjazdem do Stanów.

2. Czeki – coś, co nie jest popularne w Polsce, choć pewnie i u nas istnieje, a co w Stanach ma tak wielką tradycję, że pewnie prędko nie zniknie. Jak u nas płacisz pracownikowi? Gotówka do łapy albo przelew na konto. A jak chcesz, żeby mechanik Ci naprawił auto albo ktoś ostrzygł trawnik? I nie mają terminala kart płatniczych a Ty nie masz gotówki? Jedziesz do banku albo bankomatu, wypłacasz kasę i dajesz. A można by mieć książeczkę czekową tak jak masa Amerykanów. Zlecasz komuś pomalowanie płotu? Robota skończona? Proszę bardzo, oto Twój czek. Zapłaciłeś w restauracji 300 zł kartą za rocznicową kolację a nie masz ani grosza na napiwek dla kelnerki? Piszesz jej czek na 30 złotych, proszę bardzo! Fajna rzecz.

3. Zakupy – nie jestem maniakalnym zakupoholikiem ani też typowym mężczyzną, który na zakupy jeździć nienawidzi. Zakupy lubię. W Polsce kupuję jedzenie. Od czasu do czasu kupię jakiś droższy gadżet. Podczas wyjazdów zagranicznych uwielbiam, jak ja to zwę, pierdołszopy, czyli małe sklepy z ciekawymi pierdołami, których nie ma w Polsce. Z reguły nie kupuję w nich wiele, choć zawsze coś mniej lub bardziej potrzebnego kupię. W Stanach staję się szalonym zakupoholikiem. A przyczyn jest kilka. Po pierwsze – mogę czekać dwa lata, aby uzupełnić swoją szafę podczas kilku dni spędzonych w amerykańskich mallach. Do USA przyjeżdżam z pustką walizką, wyjeżdżam z ledwo domykającą się. Podczas kilku dni maniakalnego kupowania nie jedna osoba mogłaby mnie podsumować, że na zakupy wydałem majątek, jednak gdyby podliczyć, ile za to samo zapłaciłbym w Polsce, po prostu okazałoby się, że nie byłoby mnie na to stać. Bo w USA przecena to na przykład zniżka ze 100 na 10 dolarów. A nie jak w Polsce z 199 złotych mega przecena na 179 złotych i już się ludzie zabijają przy wieszakach (PS: wiem, że trochę wyolbrzymiam, ale wiecie o co chodzi). W USA sklepy uginają się pod ilością dostępnych towarów. Różnorodność jest ogromna, a jakość kupowanych tutaj produktów bardzo często jest o wiele lepsza niż w Europie, o Polsce nawet nie wspominając. Polacy to bowiem tak bogaty naród, który tak bardzo lubi się „pokazać”, że w Polsce koszula za 200 zł czy jeansy za 300 zł to norma. I w kraju, gdzie minimalna płaca wynosi 400 dolarów, niejedna osoba ma na tyłku spodnie za 100 dolarów. To, jak Polacy radzą sobie z kupowaniem ciuchów w naszych cenach przy naszych zarobkach, nadal pozostaje niezgłębioną tajemnicą dla wielu obcokrajowców i rodaków. Ta sama wspomniana koszula za 200 zł może być w USA kupiona za 30-75 złotych. Te same jeansy które w Polsce kosztują złotych 300, tutaj można kupić za 45-90 złotych. Lista jest bardzo długa. Weźmy chociażby perfumy. Kupuję ich zapas co dwa lata. W USA. Bo są nieraz 3 razy tańsze niż w Polsce. Jak mi się skończą, kupię je w sklepie bezcłowym na lotnisku. W polskim sklepie nie kupiłem perfum chyba od 2007 roku. Kolejny przykład: chciałem kupić osłonę na swojego macbooka, taką zakładaną na stałe. W Polsce niedostępne. na Amazonie w Niemczech do zamówienie za około 250 złotych plus przesyłka. W USA za mniej więcej 90-150 złotych, choć mi i tak udało się ją kupić za 7(!!) dolarów, czyli 21 złotych. Bo akurat była w promocji w TJ Maxx. Osłonki na iphona. W Polsce dobra, stylowa osłona to około 100 złotych w sklepie Appla. W Stanach kupiłem już trzy. Za wszystkie łącznie zapłaciłem jakieś 50 złotych. I wreszcie wisienka na torcie. Postanowiłem sprawić mojej żonie nowy komputer firmy Apple na jej zbliżające się urodziny. W Polsce kosztuje on 1400 złotych więcej. Dlatego uwielbiam zakupy w USA i mogę sobie wiele przez dwa lata odmawiać po to, by puścić wodze fantazji podczas tych tygodni spędzanych w USA.

4. Customer Service – czyli obsługa klienta. Każdy z Was może powiedzieć, że amerykański uśmiech czy słynne how are you? są sztuczne i nic nie znaczące. Jasne. Ale przejdź się do polskiego sklepu i licz na to, że ktoś się do Ciebie uśmiechnie i zapyta jak się masz. Od razu stwierdzisz, że wolisz sztuczny uśmiech i wyuczoną grzeczność. Widzicie, problem w tym, że w USA wszystkie te formy grzecznościowe niekoniecznie są sztuczne. Oni po prostu są miłymi i pomocnymi ludźmi. Pamiętam, pojechałem dwa lata temu do sklepu z butami. Spodobały mi się jakieś włoskie buty (oczywiście 3 razy tańsze niż zapłaciłbym w Polsce), pytam o rozmiar a Pan sprzedawca przy okazji zadaje kilka innych pytań, dopytuje co lubię, mówi które buty będą wygodne i tak dalej. Pani w kasie kilka dni temu przerzuca ciuchy, które przyniosłem i za które chciałem zapłacić. Oferuje kartę stałego klienta, odmawiam mówiąc, że i tak wracam do Europy. Pani uśmiecha się i pyta skąd jestem, odbywa się po prostu small talk. Przedwczoraj wchodzę do Apple Store w Bostonie. Obsługa jest tak pomocna, profesjonalna i uśmiechnięta, że jakbym miał, zostawiłbym u nich zapewne majątek. Amerykanie to po prostu świetni sprzedawcy. Mają to we krwi, doceniają przy tym ludzi, którzy potrafią coś sprzedać. I szanują klienta nie patrząc na niego jak na mendę, która ma, a ja tu muszę stać za kasą i za przeproszeniem jebać. I choć w tej całej idylli zawsze znajdzie się ktoś, kto niekoniecznie pasuje do powyższego modelu, są to jednostki, mały procent wśród masy wszystkich sprzedawców. A teraz małe porównanie z Polską. Idź do Galerii Krakowskiej w dresie i wejdź do jakiegoś butiku. Zajęte sobą lasencje nawet na Ciebie nie spojrzą, a gdy już to obrobią Ci dupę od A do Z. Zapytaj się w sklepie o profesjonalną poradę o coś. Nie wiem, ja tu tylko sprzedaje!i   Gdy szukałem laptopa dla mojej mamy przejechaliśmy kilka sklepów komputerowych. Szukaliśmy czegoś taniego i dobrego. Myśleliśmy że nas szlag trafi, bo jak w Polsce nie chcesz od razu wydać 10,000 złotych na coś, to co z Ciebie za klient! Udało nam się trafić na genialnego sprzedawcę w Komputroniku w Bonarce i myśleliśmy, że go zaraz wyściskamy z Magdaleną. Takie było nasze zdziwienie, że w naszym kraju jest ktoś, kto potrafi być miłym i sprzedawać. Różnica między Polską z Stanami Zjednoczonymi ma kilka ważnych uwarunkowań:

– w USA ludzie od dziecka uczeni są pewnych podstaw kultury i grzeczności, które mają zakodowane genetycznie. W Polsce genetycznie zakodowaną mamy postsowiecką mentalność homo sovieticusa i przekonanie, że Polak Polakowi wilkiem. Amerykanie wierzą w zdrowy rozsądek oraz zaufanie, Polacy udowodnili w historii, że w zdrowym rozsądku nie są liderami a o zaufaniu do ludzi to sobie możemy marzyć do końca dnia i o jeden dzień dłużej.

– w USA sprzedawca to zawód, jak wiele innych. Wykonują go osoby niezwykle doświadczone w swojej branży lub też studenci dorabiający od młodych lat. w Polsce sprzedawca to zesłanie, gułag, przystanek przed kolejną pracą, i wieczny wkurw, że ja buc jeden klient mam czas i kasę na zakupy a ona musi stać za kasą.

– w USA z pensji sprzedawcy można żyć, mieć samochód, jeździć nim, płacić rachunki. W Polsce sprzedawcy zarabiają tak mało, że po prostu nic im się nie chce. Na sprzedawców zatrudnia się nie znające się na niczym studentki, które o sprzedawanych produktach wiedzą tyle, co o robotyce stosowanej i mają w czterech literach klienta, bo akurat plotkują z koleżanką.

– w USA pracodawca chce mieć dobrego sprzedawcę u siebie. w Polsce pracodawca chce mieć takiego, co kosztuje najmniej a najlepiej, żeby pracował za darmo. O komfort klientów dbać nie trzeba bo barany i tak przyjdą i kupią. Zresztą takie jest właśnie podejście managerów firm odzieżowych. Dlaczego w Polsce ubrania są jednymi z najdroższych w Europie? Bo naród na dorobku który lubi się pokazać i tak przyjdzie i zapłaci.

– w USA wszyscy dają napiwki. Bo po prostu rozumieją, że ktoś, kto pracuje w restauracji, spory swój dochód czerpie właśnie z napiwków. A tipy są to 15-20 procentowe, więc o wiele większe niż te w Polsce. U nas głównie zostawia się 10% napiwku a i tak są osoby, które nie zostawią ani grosza i będą czekać nawet na kilkadziesiąt groszy reszty.

5. Amerykańskie kino – filmy i seriale: Nie jestem krytykiem filmowym ani specjalistą w dziedzinie kina. Jednakże filmy pochłaniam w ilościach ogromnych. Lubię coś włączyć przed snem, uwielbiam jeść sobotnie śniadanie przy dobrym filmie, w podróży też staram się oglądać coś ciekawego. Często biję się z myślami – książka czy film. Nie przepadam za głupimi filmami, wiele ambitnych tworów także po prostu mnie nudzi. Filmy krytykowane przez krytyków z reguły uważam za dobre, zaś te wychwalane często po prostu mnie usypiają. I jeśli statystycznie spojrzę na wszystkie filmy, które w życiu oglądałem, większość pochodziła z Ameryki. Bo Holywood, bo Ameryka, to fabryka marzeń. Potrafią marzenia nakręcić, zareklamować i sprzedać. Myślę, że amerykańska kinematografia zasługuje na osobny artykuł, szczególnie kogoś, kto się na tym zna, więc wspomnę tylko, że to co lubię w Ameryce to fakt, że siedzę w kinie w Krakowie i oglądam piękną historię dziejącą się w Nowym Jorku, a potem mogę iść tą samą ulicą i podziwiać to samo, co kilka tygodni wcześniej widziałem na ekranie. Albo chociażby ostatni przykład – niesamowicie zrobiony serial o amerykańskiej polityce – House of Cards – który dzieje się w Waszyngtonie. Patrzę na miejsca, po których dwa lata temu spacerowałem w upalne wiosenne dni. Amerykańskie kino ma to do siebie, że tworzy lub wyciąga na światło dzienne niesamowite historie. Ubiera je w piękne obrazy, umiejętnie reklamuje i sprzedaje na cały świat. Filmy, które oglądamy są dobrze zrobione, wciągające, poważne lub śmieszne, straszliwe lub romantyczne, wciągające od początku do końca.

6. Nowy Jork – nie ważne czy mówię o nim jako miejscu dłuższego pobytu czy przystanku między kolejnymi odwiedzanymi miejscami, jest to miasto niezwykle przyciągające i działające jak magnes. Wielu znajomych marzy o tym, by wyjechać i spędzić tam trochę czasu. Wielu znajomych już to zresztą zrobiło. Nowy Jork to miejsce fascynujące. Cały świat zamknięte w kapsułce, a jednocześnie po prostu Nowy Jork z całym swoim charakterem. W Nowym Jorku lubię prawie wszystko – od pięknych wieżowców, przez lokale, kawę, ludzi, wspaniałe metro. W zasadzie nie lubię tylko jednej rzeczy, która jest tak charakterystyczna dla tego miasta, a mianowicie pośpiechu. Bo wszyscy tam zawsze się spieszą a ja po prostu tego nie lubię.

7. Brownie – to po prostu amerykański murzynek. Zwykłe czekoladowe, ubite i nieduże ciasto, a daje tyle radości! Kupić można gotowe lub zrobić samemu z pudełka, które kosztuje nie więcej niż 3 dolary a zrobienie tego ciasta nie wymaga żadnej większej filozofii. Nie zacznę udanego pobytu w Stanach bez brownie.

8. Szacunek do innych współpasażerów – zabilibyście za to, żeby w Polsce było tak samo, uwierzcie mi! Jadąc do Waszyngtonu wybrałem sobie bilet na tzw. silent wagon, czyli cichy wagon. Amtrack – amerykańskie PKP – w ciągu 6 godzin zabrało mnie z zimnego Connecticut do stolicy USA. W Polsce w ciągu takowych sześciu godzin najprawdopodobniej wysłuchałbym pełnej techno-rąbanki z tanich słuchawek współpasażera, z których więcej słyszę ja aniżeli on sam. Gdyby jakimś cudem padła mu bateria, wysłuchiwałbym trwającej pół godziny rozmowy przez telefon komórkowy o wszystkim i niczym, a przy tym tak głośnej, żeby każdy wokół usłyszał, że Jasio zrobił zieloną kupkę, Józek ma nową robotę a Krystyna to w ogóle straszna pinda, bo nie przyszła na imieniny. Gdyby jakimś cudem padła bateria w komórce, zaraz odezwą się jakieś dwie landrynkowe idiotki mówiące głosem o tak wysokim natężeniu, że głowa Ci pęka. Doświadczyłem tego dziesiątki razy jadąc w polskimbusie lub PKP. Szybko nauczyłem się, że nie ruszam się nigdzie bez słuchawek (takich z których muzykę słyszę tylko ja), bo słuchanie głosu narodu przyprawia mnie o poziom agresji, jakiego nigdy u siebie nie podejrzewałem. Amerykanie znaleźli na to sposób – silent wagon właśnie. Wsiadam, a tam idealna cisza! Nie może tam wejść matka z rozwrzeszczanym dzieciakiem, nie można tam odebrać telefonu ani takowego wykonać, nie można głośno puszczać muzyki w słuchawkach. Raj na ziemi! Można po prostu otworzyć książkę i spokojnie czytać. Albo spać bez wkładania korków do uszu. Gdy jechałem do Waszyngtonu jedna kobieta odważyła się odebrać telefon. Nie minęło 10 sekund gdy inna współpasażerka w kulturalny sposób wyprosiła panią z wagonu. Ta błąd zrozumiała i wyszła. W Polsce najpewniej poleciałoby kilka słów na „k” jeśli ktoś w ogóle odważyłby się coś powiedzieć.

9. Toalety w sklepach – mała rzecz a cieszy. Idziesz do TJ Maxx lub Marshalls, łazisz pomiędzy sklepowymi półkami, przymierzasz ciuchy, spędzasz w nich czas aż przychodzi moment, gdy Ci się po prostu zachce. Toaleta? Proszę bardzo. Mała rzecz, która ułatwia życie. A przy okazji sprawia, że szybko ze sklepu nie wyjdziesz.

10. Kraj pracowitych ludzi – wprawdzie powszechnie wiadomo, że najbardziej pracowici są Azjaci, jednakże Amerykanie nie pozostają daleko w tyle. Protestancka etyka pracy odcisnęła swoje piętno w kulturze i mentalności tego kraju a jego ludzie wiedzą, że ciężką pracą mogą wiele osiągnąć. I pracują ciężko. Całkiem normalne jest to, że chodzą spać o 21:00, zaś wstają wcześnie rano. Pomimo tego, że doceniam nasz europejski złoty środek i szacunek dla czasu wolnego, cenię i szanuję amerykańską pracowitość. To nie jest miejsce dla leni i krętaczy. Nie przyjedziesz tutaj z jakiejś polskiej dziury licząc na to, że państwo nakarmi Cię zasiłkami, jak to ma miejsce w wielu krajach Unii Europejskiej, gdzie duża część naszych nastawionych na państwowy socjal rodaków znalazła swój raj na ziemi. Kto nie pracuje, nie odnosi sukcesu, kto nie odnosi sukcesu, nie ma błogosławieństwa w życiu. Prosta zasada, która sprawia, że pomimo kryzysu i lekkiego upadku, kraj ten podniesie się na nogi i jeszcze pokaże światu, na co go stać.

Oto kilka rzeczy, za które Wesołowski lubi i ceni Amerykę. I pewnie opowiem Wam też o tym, czego w tym kraju nie lubię, ale to już innym razem.

Rocznik 1985. Hybryda czasów analogowych i cyfrowych, człowiek, który pamięta jak było przed internetem a w internecie czuje się jak ryba w wodzie. Urodzony w Krakowie, w nim wykształcony i z nim zawodowo związany. Po krótkim okresie życia w Chinach, na dobre zajął się normalnym życiem i intensywnym podróżowaniem. Zawodowo specjalista branży podróżniczej, hotelarskiej i rezerwacyjnej.

9 komentarzy dotyczących “USA | 10 rzeczy które lubię w Ameryce

  1. to prawda z tymi sprzedawcami w galeriach, trzeba „wyglądać jak mln$, by sprzedawca był miły”. Również miałam problem i sprzedawca w Komputroniku w Bonarce bardzo mi pomógł 😉

  2. Ciekawie piszesz. Widać, że jestes dobrym obserwatorem. Mieszkam w USA dużo dłużej niż w Polsce i czytam niekiedy opowiesci turystów na temat tego kraju. Czasami trudno uwierzyć jak zniekształcane sa obrazy przez takich przygodnych wizytorów. Troszke bym tu dodała, może sprostowała, ale mysle, ze nie trzeba. Taki surowy, szczery reportaż jest równiez w pewnym sensie tworem literackim, który czyta się z zainteresowaniem.

  3. Dwie sprawy.

    Napiwki – w USA kelner zarabia $2.12 za godzinę, dlatego napiwki to obowiązek. Po prostu napiwki to część pensji kelnera. Wielu się to tutaj nie podoba i zaczyna być coraz odważniejsze odchodzenie od tego. Niesprawiedliwie jest to więc porównywać do USA.

    Czeki – coraz więcej osób też uważa to za tragiczny archaizm. Dostajesz czek z pracy w piątek? W drodze do domu go nie wpłacisz bo bank już zamknięty. Pieniędzy więc nie ma… Często jak się komuś płaci i idzie ten czek pocztą (a mógłby być zrobiony przelewem w 15 minut) to się czeka i czeka a płynności może brakować. Taka druga strona medalu. 🙂

  4. Świetnie opisane. Mieszkam w USA 8 lat i mogę się pod tym podpisać. Obecnie jestem w Polsce (nie wiem jak długo) i Polska to naprawdę piękny kraj i europejskie miasta robią niesamowite wrażenie po paru latach mieszkania w USA…. ale najgorsze jest polskie chamstwo i dziadostwo. To zwłaszcza widać jak się wraca z zachodu. Oczywiście żaden kraj nie jest bez wad. Najłatwiej coś dostrzec mieszkając w danym kraju. Stany są niesamowite, ale dwóch rzeczy tam nienawidzę – systemu opieki zdrowotnej i braku ustawowego urlopu. Ten ich pracocholizm i brak normalnego urlopu nie sprzyja podróżom niestety.

  5. Pingback: 4 rzeczy za które uwielbiam Włochy | na etacie przez świat

  6. Pingback: Kambodża – w krainie 1 dolara | marcin wesołowski

  7. Pingback: Rachunek Sumienia 2013 | marcin wesołowski

  8. Bardzo lubię wchodzić do sklepu i przemykać niezauważona. Gdy ktoś spyta się mnie jak może pomóc, zazwyczaj sprawi, że ucieknę. Gdy zaś sama czegoś potrzebuję zazwyczaj spotykałam miłych sprzedawców. Chociaż często bez wiedzy o produktach. Pracowałam kiedyś na stacji benzynowej Bardzo Popularnej sieci. Nie miałam żadnego szkolenia na temat produktów i gdy klient pytał się mnie jaki olej jest najlepszy, czułam się bardzo niezręcznie, nawet sama z siebie próbowałam ogarnąć podstawy, ale chyba za 6 złotych na godzinę mało kto miał takie ambicje.

    • No właśnie! Za 6 złotych za godzinę kto ma motywację!? a w Stanach sprzedawcy potrafią utrzymać rodzinę, spłacić kredyt, są po prostu specjalistami w tym co robią!

Leave a Reply

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.

Discover more from Wojażer

Subscribe now to keep reading and get access to the full archive.

Continue reading